1 listopada był dla mnie wyjątkowej urody dniem.Zazwyczaj tego dnia odwiedzam trzy cmentarze-w Sobótce Starej i Nowej oraz Łęczycy. Musieliśymy się nieco sprężyć bo ksiądz w Sobótce St. zarzadził jedną mszę o 11.00 . Mimo to ludzi w kaplicy było umiarkowanie, każdy mógł usiąść. Wygłoszone kazanie było piękne! Po komunii zdarzył się mały wypadek- kobieta na oko siedemdziesiecioparoletnia zemdlała. Akcja pomocy zorganizowana była szybko i sprawnie. Kobietę położono na chwilę na posadzce i najbliższe osoby otoczyły ją opieką.Ksiądz przez mikrofon ogłosił,że potrzebny jest lekarz,pielegniarka.Po chwili wynoszono już kobietę z kaplicy,za moment trzy ławki bez oparć. Na zewnątrz była już pielegniarka z ciśniomierzem, czy znaleźli lekarza- nie wiem.Wezwano pogotowie. Ksiądz zarządził dziesiątkę różańca. (Wyszły z tego chyba trzy) Pogotowie z oddalonej o 20 km Łęczycy przyjechało wyjątkowo szybko. Ratownicy zadecydowali,że kobietę należy przewieźć do szpitala.
Do Łęczycy dotarliśmy z dużym opóźnieniem. Na cmentarzu byliśmy krótko. Zdecydowałam,że znicze zmarłym znajomym zapalę 2 listopada po mszy zadusznej( tak też zrobiłam) Spieszno nam było do cioteczek na obiad. Justyna przyjechała na kilka godzin z Łodzi i tam ją zastaliśmy. Początkowo skład był niepełny- brakowało rodzinki stryjecznego brata. Jednak po godzinie telefon- przyjeżdżają! W. po 7 dobie i cieżkiej operacji właśnie wypuścili ze szpitala. Cieszyliśmy się jak dzieci na jego widok !!! On w "czapeczce" na głowie wkroczył pełen wigoru, humoru i zdrowia. A jaki miał apetyt! Radość nie do opisania!
W doskonałych humorach biesiadowaliśmy do wieczora. Zaczęło padać po południu,więc zrezygnowaliśmy z wieczornej wyprawy na cmentarz. Potem siedzieliśmy przy świecach,bo zgasło światło.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz