sobota, 18 listopada 2023
Po prostu nowy post.
Witajcie,
Jak zawsze dziękuję Wam za zaglądanie , czytanie i komentowanie.Jestem ostatnio trochę zajęta bytowymi sprawami, więc będą zdjęcia do oglądania i trochę tekstu do poczytania.
Dziś po przebudzeniu zobaczyłam,że zasypało świat na biało. A to mój ostrokrzew, który zaowocował wreszcie po 18 latach.
Ostatnio przeczytałam dość ciekawy artykuł o tym, co niszczy relacje międzyludzkie. To nie współczesny kult indywidualizmu, wielozadaniowość, nieustająca pogoń za sukcesem czy media społecznościowe. Twórca psychologii pozytywnej Martin Seligman oraz psychiatra Gabriella Rosen Kellerman doszli do wniosku, że jedną z najważniejszych barier , które utrudniają nam nawiązywanie kontaktów jest presja czasuTo ona jest pożywką dla aspołecznych zachowań.
Jeśli chcemy nawiązać prawdziwy kontakt, musimy wyłączyć media społecznościowe i faktycznie ze sobą porozmawiać- " na żywo"- twierdzą wyżej wspomniani naukowcy.
I tu wystarczy 40 sekund czyli niecała minuta " wystarczy na zmianę wydźwięku rozmowy, stworzenie więzi między rozmówcami, wzmocnienie wzajemnego zrozumienia i poprawę dobrostanu uczestników konwersacji."
"Poza wyrażaniem empatii jednym z najprostrzych i najskuteczniejszych działań, jakie możemy zaoferować drugiej osobie , jest wysłuchanie tego, co ma do powiedzenia. Słuchanie aktywne , pełne życzliwości, bez zerkania na telefon czy zegarek, przerywania, wyrażania swoich poglądów (...) W rozmowie dobrze zostawić przestrzeń na milczenie." niezręczna cisza" , która sprawia , że tak niekomfortowo się czujemy , jest czasem na przetworzenie własnych myśli, tych, które chcemy wyrazić" - miesięcznik "Sens", listopad 2023, tekst Izabeli Nowakowskiej- Teofilak "Te 40 sekund, które tyle zmienia".
Ciągle czytam "Dyskretnego bohatera", który jest prawdziwą kopalnią różnych myśli. Felicito Yanaque po wielu perturbacjach, angażowaniu policji, życiu na ustach całej Piury, dowiedział się właśnie, kto jest autorem listów podpisanych rysunkiem pajączka, gróźb, podpaleniem biura przedsiębiorstwa, porwaniem jego ukochanej kochanki Mabel. Szok, tego się nie spodziewał, ale jednocześnie poszczególnie puzzle wskoczyły na swoje miejsce. I co teraz zrobi?!80- letni Ismael Carrera z młodą żoną odbywa podróż po Europie,podejmując życiowe decyzje w sprawie prowadzonego od dwóch pokoleń przedsiębiorstwa ubezpieczeniowego. Tymczasem świadkowie na jego ślubie mają trzy światy z hienami czyli braćmi bliźniakami, którzy uruchamiają armię adwokatów, aby rzucać im prawdziwe kłody pod nogi i doprowadzić do unieważnienia małżeństwa ojca. Rozmowa prawnika Rigoberta z Mikim i Escobitą to prawdziwy majstersztik.Opanowany Rigoberto ma do czynienia z facetami, którzy krzyczą, grożą, ponoszą ich emocje. Ich ojciec Ismael jest spokojny, wszystko to przewidział i robi swoje, o czym informuje swojego oddanego współpracownika- Rigoberto. Jednak na finiszu dochodzi do niespodziwanego zdarzenia, które może roztrzygnąć bądź skomplikować całą sprawę.
Kaplica w Sławoszewie latem.Kontynułując. Jednocześnie Rigoberto ma pewne delikatne i nietypowe problemy ze swoim nastoletnim pięknym , mądrym , inteligentnym i bardzo wrażliwym synem Fonsitem. Szuka porady najpierw u psycholożki, a potem u swojego przyjaciela księdza Pepina." Rigoberto nigdy nie zrozumiał, dlaczego ojciec O'Donovan, zamiast nastawić się na nauczanie oraz karierę naukową i teologiczną- był wykształcony, wrażliwy, kochał filozofię i sztukę, dużo czytał- uparł się,żeby poprzestać na duszpasterstwie i to w niezwykle skromnej parafii(...) - Bo najbardziej potrzebny jestem w mojej parafii odpowiedział zwięźle Pepin O'Donovan- Księży jest zbyt mało, intelektualistów raczej zbyt wielu. Mylisz się, jeśli sądzisz, że poświęcam się, robiąc to, co robię. Praca w parafii bardzo mnie stymuluje, zanurza w prawdziwym życiu. W bibliotekach człowiek niekiedy zbytnio sie izoluje od codziennego świata, od zwykłych ludzi."
Pierwszy raz oglądałam kaplicę w Sławoszewie. Akurat trafiliśmy na obecność pani, która sprząta ją od 25 lat. Zrobiłam kilka zdjęć. Rozmowa Rigoberto z Fonsitem. Chłopak zapisał sie do studium biblijnego, ojciec to pochwalił- " Doskonały pomysł. Biblia to cudowana książka, którą powinni czytać wszyscy, wierzący i niewierzący. Przede wszystkim dla ogólnej ogłady. Ale także po to, żeby lepiej zrozumieć świat, w którym żyjemy. Wiele rzeczy, które dzieją się w naszym otoczeniu, wywodzi się wprost lub nie wprost z Biblii."
"Coś ci powiem , Fonsito. Ja zazdroszczę wierzącym. Nie fanatykom, rzecz jasna, ci budzą we mnie odrazę. Prawdziwym wierzącym. Którzy mają wiarę i próbują zorganizować swoje życie w zgodzie ze swoimi wierzeniami. Z umiarem, wstrzemiężliwością, bez krzyku i pajacowania.Nie znam ich wielu, ale kilku, owszem. Ich postawa wydaje mi się godna pozazdroszczenia."
I jeszcze jeden fragment opisujący zachowanie żony Rigoberta- Lukrecji, jej marudzenie, opóżnianie wyjścia z domu itp " Don Rigoberto zauważył,że opóźnienia te nie wynikały z lekceważenia, z niedbalstwa rozkapryszonej damy. Ich źródło leżało głębiej,miały podłoże ontologiczne: choć nie była tego świadoma, za każdym razem gdy musiała opuścić jakieś miejsce, własny dom , dom przyjaciółki, którą odwiedzała, restaurację, w której jadła kolację, opanowywał ją ukryty niepokój, niepewność, podskórny lęk, mroczny, prymitywny, przed wyjściem, wyruszeniem w drogę, zmianą miejsca,i wymyślała wówczas przeróżne preteksty- wysmarkać nos, zmienić torebkę, poszukać kluczy, sprawdzić czy wszystkie okna są zamknięte, telewizor wyłączony, słuchawka telefonu odłożona- cokolwiek , byle opóźnić o kilka minut lub sekund przerażający akt wyjścia z domu.(...) "lęk przed opuszczeniem siebie, utratą siebie, przed zostaniem bez siebie" Była to diagnoza, jaką postawił żonie" I tym akcentem kończę dzisiejszy post. Trzymajcie się ciepło, bo idzie zima. Miłego weekendu.
piątek, 10 listopada 2023
Azjatycki przysmak i trochę o książkach.
Dzień dobry, listopadowo, jesiennie przedświątecznie. Dziękuję Wam za zaglądanie, czytanie komentowanie. Za pochwalenie moich jesiennych zdjęć. Witam serdecznie nową obserwatorkę mojego bloga- Aether. Ruch, jazda na rowerze niewątpliwie pomaga w lepszym samopoczuciu. Czuję się lżejsza i mam więcej energii. Utrata kilogramów to- powiedzmy sobie- efekt uboczny tych zabiegów. Widać to również po ubraniach- wchodzę w rzeczy,z których" wyrosłam". Mam już za sobą 3 lata prób i błędów w tym temacie, więc nie wchodzę już na wagę z wypiekami na twarzy. Wszystko idzie wolniej i dobrze. Słucham dietetyków, oglądam rolki- ten mówi to, tamten co innego, od nadmiaru tych wiadomości "dymi mi czacha", więc jak mam dość tych mądrości to po prostu- "pyk" i idę na spacer. Najtrudniej jest chyba wytrwać w dobrym i to się tyczy większości nawyków. Ostatnio robiąc porządki przeglądałam stare gazetki kulinarne i znalazłam przepis na Rybę w warzywach, z jabłkiem
Składniki na Azjatycki przysmak: 3 łyżki oleju sezamowego, 150g ryżu, 2 łyżki sosu sojowego, 1 opakowanie mrożonki chińskiej, 600 g filetów z morszczuka, 1 łyżka soku z cytryny, 2 winne jabłka, 2 łyżki rodzynków, koperek, sól, pieprz.
Sposób wykonania 1. W woku lub na dużej patelni rozgrać olej. Wsypać ryż i podsmażyć. 2. Wlać szklankę wody i sos sojowy.3. Oprószyć solą. Gotować na małym ogniu około 10 minut. 4. Wsypać mieszankę chińską i dusić jeszcze 10 minut. 5 Filety pokroić w kostkę, skropić sokiem z cytryny. 6. Jabłka obrać , wyciąć gniazda nasienne, pokroić na cienkie plasterki. 7. Ryby i jabłka włożyć do woka. Dusić kilka minut, a następnie odstawić na 10 minut. 8. Posypać rodzynkami i koperkiem. 9. Przyprawić do smaku.Mój komentarz Zamiast ryżu dałam komosę ryżową. "Gazetkowy przepis"( Poradnik smakosza, Delicje z jabłkami numer 5-6/ 2008) - jak mawia mój mąż, ale potrawa bardzo smaczna, jednogarnkowa.
Nastały długie wieczory i postanowiłam uzupełnić akcesoria w postaci zapakowanych w papier z różyczkami druty, i spróbować zrobić coś bardziej skomplikowanego niż szalik.
Zaczęłam kolejną książkę Mario Vargasa Llosy- "Dyskretny bohater". Są dwa wątki, które się przeplatają. Pierwszy- przedsiębiorca Felicito Yanaque dostaje list z "prośbą o haracz". Drugi - inny przedsiębiorca Ismael Carrera w zaawansowanym wieku ( 70 lub 80 lat) prosi swojego zaufanego podwładnego Rigoberto aby był świadkiem na jego ślubie z młodszą o 38 lat Armidą ( swoją służącą) Dojrzał do tego kroku będąc w cieżkim stanie po potężnym zawale i słysząc jak jego 40 letni bliźniacy dzielą już przy szpitalnym łóżku majątek. Nabrał wtedy wielkiej chęci do życia i postanowił,że jeszcze im pokaże! Jak rozwiną się te wątki i kto jest tym - dyskretnym bohaterem?!
"Kłam mi, kłam " Jennifer Cruise opowiada o życiu w małym amerykańskim miasteczku Frog Point. Maddie Faraday czyszcząc samochód męża znajduje pod siedzeniem fikuśne czarne majtki. Jej partner oskubał z pieniędzy kontrahentów, wyczyścił co do grosza małżeńskie konto i planuje prysnąć do Brazyli uprtowadzając własną córkę 8- letnią Emily. Jak zareaguje Maddy i jakie jeszcze tajemnice ujrzą światło dzienne? A Emily? Jak mówić prawdę dziecku, aby nie czuło się okłamywane i jednocześnie myślało dobrze o ojcu?! Bo to ,że Brent miał "dużo za uszami"nie neguje tego, że był dobrym i troskliwym ojcem. Książkę czyta się szybko, akcja jest dość wartka, dobry opis sytuacji, wplecionych wspomnień i przemyśleń. Powieść z gatunku lekkich,ale mimo to, autorka zawarła w niej sporo istotnych problemów.
Róże dla Was w podzięce za Waszą obecność na moim blogu. Miłego świątecznego weekendu Wam życzę.
poniedziałek, 30 października 2023
Mgła
Dzień dobry, dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Witam serdecznie dwie nowe obserwatorki- Jola Ntę i Małgorzatę. Piękna tegoroczna jesień, zmiana czasu, sporo zajęć przed Świętem Zmarłych, spotkania rodzinne i koleżeńskie- wszystko to powoduje, że nie mogłam się zebrać do napisania kolejnego postu.
Miał być Tomaszów, ale zmieniłam zdanie i będą zdjęcia z wycieczki do lasu. Ten promień z Nieba wywołał u mnie prawdziwy efekt WOW.
Pogoda tej jesieni jest niesamowita. W piątek deszcz i chłodno, w sobotę do południa mgła i 19 stopni ciepła, a niedziela brzydka, bardzo deszczowa. Potrzeba było zatem "wstrzelić" się w tę sobotę i pojechać na całodzienną wycieczkę...To prawda, takie wycieczki wyrabiają kondycję. A zaczęło się 3 lata temu, gdy podczas badania wyszedł mi podwyższony cukier. Zanim z wynikami poszłam do lekarza zrobiliśmy sobie pierwsze rowerowe wakacje. Ruch, dieta...Mało powiedziane - głodziłam się. Dziś nazywam to postem przerywanym.Dopiero po powrocie wybrałam się do lekarza z wynikami, zlecił krzywą cukrową, która wyszła w normie. W pracy koleżanka spytała, co zrobiłam,że ubyła mnie połowa. A potem wróciłam do starych nawyków...i efekt jojo z nawiązką miałam murowany. Jednak nie poddaję się.
Nasz Perro,który w styczniu skończył 12 lat.
Leśne chaszcze we mgle." Okienko" w ciągu dnia otworzyło się na 4 słoneczne godziny.Do 12 mgła,o 15.00 apogełum słonecznego, ciepłego dnia,a potem stopniowo mgła robiła się coraz gęstsza i gęstsza...
I tak już do samego domu.
Ale wcześniej wizyta na dwóch cmentarzach. Między innymi u Mariawitów w Nowej Sobótce. Krótką relację zamieściłam Tu
Kościół Mariawitów powstał na przełomie XIX i XX wieku.Moja babka przeszła do tego kościoła najprawdopodobniej z powodu mszy odprawianej w języku polskim, podczas gdy w kościele rzymsko- katolickim msze do 1969 odprawiane były po łacinie. Mariawici mają spowiedź powszechną, a ich ksiądz może się ożenić. Poprzedni duchowny w każdym razie rozgłaszał,że szuka żony. Wesoły, sympatyczny, bardzo lubiany przez swoich parafian. Obecny nastał 3 lata temu i miałam go okazję poznać. Przyjeżdżał do szkoły, w której pracowałam na lekcje religii. Bardzo młody i bardzo skromny. Zrobił na mnie pozytywne wrażenie.
Na bramie cmentarnej znalazłam kartkę z informacją, o której będą odprawane nabożeństwa 1 i 2 listopada. Prosta, czytelna informacja, której nie znalazłam w sąsiedniej parafii. W rogu za płotem cmentarnym znajduje się typowy wychodek z serduszkiem. Ma on drewniany "tron" pokryty bejcą. Obok 2 rolki papieru toaletowego, a na podłodze sznurkowy dywanik w kolorze kremowym. W sumie bardzo przydatny "domek", którego nie trzeba daleko szukać.
"Ciotka Julia i skryba" Mario Vargas LiosaPrzeczytanie tej książki zajęło mi dwa tygodnie. Jednak była to dla mnie prawdziwa uczta. Lima Peru lata 50 ubiegłego wieku, czas radiowych oper mydlanych. Z jednej strony młody skryba Mario, z drugiej boliwijski nabytek - skryba Pedro Camacho, tytan pracy. I romans 18 letniego Mario z 34-letnią Boliwijką - ciotką Julią.Historia przerywana wstawkami tworzonymi dla radia przez Pedro. Jednak te wstawki nie przypominają oper mydlanych, a historie ludzi z różnych warstw społecznych Peru( w domyśle krytykę tych warstw).Noblista zawarł tu także wątki autobiograficzne- początek kariery, pierwsze małżeństwo. Llosa jest świetnym obserwatorem, mistrzem słowa. Czy polecam?! Jest to powieść dla wytrwałych, dość trudna w czytaniu.I oczywiście dla wielbicieli prozy Mario Vargasa Llosy.
Koniec października to czas, gdy najpiękniej "płoną" aroniowe pola w moim regionie. I tym akcentem kończę dzisiejszy post. Udanych Świąt początku listopada.
wtorek, 17 października 2023
Jesienny bieżnik i Piotrków Trybunalski
Witajcie, Dziękuję za zaglądanie , czytanie i komentowanie. Dziękuję za naukę. Jeszcze nie dziś, ale w następnym poście postaram się pokazać skutki tej nauki. Dziękuję również,że zaglądają tu kobietki, które przestały blogować, ale ja o nich pamiętam. Dziś pokaże jesienny bieżniczek i zdjęcia z kolejnej rowerowej wycieczki.
Znalazłam stary melanżowy kordonek i wyszydełkowałam kawałek "tkaniny" Tego typu kordonki - jak już kiedyś wspomniałam- dają trochę kontrowersyjne efekty, ale uwielbiam patrzeć jaki wzór układa się w robocie przy kordonku ombre.
Tutaj w całości z łososiową koronką i łososiowym listkiem. Kordonek na koronkę kupiłam w Tomaszowie Mazowieckim. Oj, Tomaszów nasza największa fascynacja tegorocznych wakacji...
Pojechaliśmy do Tomaszowa, bo zatęskniłam za Pilicą i zalewem Sulejowskim. Jednak w ostatniej chwili zmieniłam trasę i postanowiłam,że wyruszymy z Tomaszowa Mazowieckiego i wzdłuż zalewu Sulejowskiego dotrzemy do Piotrkowa Trybunalskiego. Ale to nie było to, co chciałam zobaczyć. Przemknęliśmy przez miasto błyskawicznie i jechaliśmy wprawdzie wzdłóż zalewu, ale tak naprawdę jechaliśmy wiejskimi drogami, a zalew znajdował się po lewej stronie kompletnie zakryty drzewami. W pewnej chwili mój mąż stwierdził patrząc na wskazania GPS-u - " Jesli teraz nie zjedziemy w las, to możesz w ogóle nie zobaczyć wody." I tym sposobem znależliśmy się nad zalewem i wykorzystaliśmy ten czas na piknik i dłuższą przerwę.
A potem były kolejne wsie, zmęczenie i rozczarowanie. A jednak na koniec trafiliśmy do Piotrkowa i postanowiłam,że zobaczymy Stare Miasto. Letnie sobotnie popołudnie, pełny relaks, ludzie w ogródkach kawiarnianych, ludzie w lokalach i na imprezach, jakiś ślub właśnie dobiegł końca i goście składali życzenia nowożeńcom przed kościołem...Ten sobotni nastrój luzu i radości po prostu nas uwiódł.
W kasie na stacji kobieta stwierdziła,że nam bilety może sprzedać, ale rowerom już nie. Czekaliśmy z niepokojem na pociąg regio. Na peronie ganialiśmy konduktora. Okazało się, że w pogiągu jest cały olbrzymi salon dla rowerów.Miałam problem z wrzuceniem roweru do pociągu, bo schodki wysokie i niewygodne. Nagle u góry pojawił się w drzwiach inny rowerzysta i błyskawicznie umieścił mój rower w pociągu.
W Łodzi mieliśmy jeszcze około 2 godzin do kolejnego pociągu i postanowiliśmy ścieżkami rowerowymi dojechać ze stacji Łodź Widzew do stacji Łodź Kaliska. Co za przyjemność! Łodź jest opleciona ścieżkami rowerowymi i jazda pod wieczór gwarną sobotnią Łodzią - coś pięknego.
Czasem jest tak,że coś człowieka zaskoczy.Po początkowym rozczarowaniu- nagroda w postaci rynku Starego Miasta w Piotrkowie i gwarnej Łodzi. Tego dnia na liczniku rowerowym 56 km. A do Tomaszowa i tak wróciliśmy, o czy napiszę w kolejnym poście. To tyle na dziś. Serdecznie Was pozdrawiam. Iza
piątek, 29 września 2023
Wycieczka rowerowa, ręcznie robione kluseczki i jesienne akcenty.
Witajcie! Dziękuję Wam za zaglądanie, czytanie, komentowanie. Lato się skończyło, ale muszę stwierdzić,że wrzesień spędziłam bardzo przyjemnie. Nie było już tak gorąco jak w lipcu czy w sierpniu i mogliśmy wyruszyć na rowerowe wycieczki. I dziś będzie o jednej z nich.
5 września poznałam Koleje Mazowieckie.Tak wiele się zmieniło odkąd jeździłam tą trasą 2 razy w tygodniu.Skład, który ciągnęła lokomotywa spalinowa zastąpił zgrabny wagonik w kolorze żółto- zielonym. Podróż trwa zdecydowanie szybciej. Wysiedliśmy na stacji Płock Radziwie i za radą GPS w 40 minut dotarliśmy do Soczewki. Wtorek, środek tygodnia, nad jeziorem kompletne puchy. Łącznie z nami 9 osób.
Na małej plaży rozlokowały się dwa małżeństwa seniorów i jeden samochód. I właśnie o ten samochód wybuchła kłótnia,że wjechał na plażę, do czego to podobne, a na dodatek rejestracja zupełnie obca, ani nie z Kutna, Gostynina czy Płocka.Żona człowieka od samochodu, który moczył wędkę zaczęła przekonywać,że przecież maż na wózku inwalidzkim... Sądziłam,że argumenty szybko się skończą i nastanie cisza. Tak też się stało. Mogliśmy, więc w spokoju wyjąć kanapki i posilić się przed dalszą drogą.
I jeszcze pamiątkowe zdjęcie...Miałam się wskrabać na to drzewo, ale kiedy zobaczyłam zielone smugi na wodzie, wolałam nie ryzykować. W Soczewce bardzo czesto ogłaszają zakaz kąpieli. To przez glony, które pojawiają się na skutek długotrwałych upałów.
Czekało nas kilkanaście kilometrów asfaltową drogą przez las. Coś pięknego. Ruch samochodowy prawie żaden. Minęło nas dwóch rowerzystów, których spotkaliśmy w Soczewce. W Sędeniu skręciliśmy w polną, a potem leśną drogę. Droga w lesie była piaszczysta. Musiałam, po prostu musiałam postawić rower, zdjąć buty i trochę po niej pochodzić. Ten leśny piasek sprawiał wrażenie zdecydowanie czystrzego niż na plaży w Soczewce. I nie chodziły po nim wielkie czerwone mrówki...
I wreszcie dotarliśmy nad nasze niegdyś ulubione maleńkie jeziorko w Sędeniu.
Ależ się tam zmieniło. Nie ma parkingu, jeziorko zarosło trzciną i tylko niewielka smuga wody od dawnej plaży do jeziora przypomina, że kiedyś było tu kąpielisko.Teraz jest rezerwat przyrody.
Krótką relację z wyjazdu nad Sędeń można znaleźć pt. Uroczysko z 13 czerwca 2013 roku. A przy okazji, gdyby ktoś czuł się na siłach nauczyć mnie jak się robi odnośnik,żeby natychmiast znaleźć się w tamtym poście- byłabym wdzięczna.
Kilkukilometrowa ścieżka rowerowa od Sędenia do Łącka. W Łącku postanowiliśmy coś zjeść i zawitaliśmy w restauracji o szumnej nazwie "Sahara" Czysto, schludnie, przyjemne zapachy, miła obsługa. Podeszliśmy do baru, w widocznym miejscu nad głowami czarna tablica, ale nieuzupełniona. Za barem młody meżczyzna. Zapytałam co można zjeść. Wymienił rosół,zupę pomidorową, danie mięsne i kluski. Na słowo kluski zastrzygłam uszami i zaczęłam się dopytywać- cóż to za kluski. Przyszła kelnerka, młody meżczyzna poszedł wyjąć z pieca dwie pizze. A ja dalej drążę o te kluseczki. Kelnerka -" Kluseczki ręcznie robione do zupy pomidorowej." - Dobrze, w takim razie biorę zupę pomidorową.( kilkanaście złotych) Zupa była przepyszna i kluseczki też. Ale bardzo mnie rozbawiły, każda kluska niemal w innym rozmiarze.Ale jaka to była dla mnie inspiracja!Tydzień temu, gdy przyjechały do nas dziewczyny zarządziłam weekend mącznych potraw. Mężowi, który wybierał się do miasta na wszelki wypadek zleciłam kupienie gotowych klusek. A potm otworzyłam książkę kucharską na makaronie krajance i zabrałam się do zarabiania ciasta( 400g mąki, jedno jajko, pół szklanki goracej wody) Ciasto wyszło jak złoto, podzieliłam na 4 placki. W tym momencie Kalina rzuciła smartfona i powiedziała,że będzie wałkować. Troche poprawiałam,żeby wyszły cieniutkie, ale i tak dobrze jej szło. Starym zwyczajem rozwałkowane placki powędrowały na rozłożone kuchenne ściereczki,żeby przeschły. Potem paski i krojenie. I tu najlepiej szło mojej córce. Pierwsza partia wyszła super, ale druga lekko się skleiła ( za krótko schły i za mało podsypałyśmy mąką) Trzeba było ręcznie je rozklejać! Oj, trochę to trwało! Ale w sumie dzieło się udało. Kiedy ostatni raz robiłyście/liście ręcznie takie kluseczki?! Po południu Justyna zrobiła knedle ze śliwkami, a ja następnego dnia rano szarlotkę z budyniem. Och, jaka była pyszna! Duża blacha zniknęła jak sen jaki złoty w ciągu jednego dnia. Dawno nie było ciasta. Oszczędzam się trochę z jedzeniem słodkości, więc rzadziej piekę.
A wracając do naszej wycieczki. W restauracji doszliśmy do wniosku,że nie ma sensu wracać 4 km do stacji PKP w Łącku, lepiej nadłożyć "trochę" drogi i pojechać do Gostynina. Z centrum Łącka mieliśmy "tylko" 14 km. Na początku było super.2 km asfaltem przez las. Nagle GPS kazał nam skręcić w polną drogę pod lasem." I tylko piach, suchy piach" i słońce centralnie w twarz o godzinie 14.00. I tak miało być przez kolejnych 12 km: piaszczysta droga, szutrowa droga, droga przez las i tak w koło do samego Gostynina. A potem wylądowaliśmy po drugiej stronie stacji i trzeba było zrobić wielkie koło,żeby dostać się na właściwą stronę. Mąż chciał jeszcze kupić wodę,wiec ruszyliśmy przedmieściami w stronę centrum. Po drodze żadnego małego sklepiku, same budowlane markety. Dopiero przed samym centrum duży market spożywczy. I na stację! Łączie tego dnia jakieś 40 km zrobiliśmy na rowerach.
A tu już jesienne akcenty. W Pepko niedawno były takie pojemniki w kształcie dyni. Moja córka upolowała ostatnią.
"Cienie na Księżycu" Zoe Marriott,baśń w japońskim klimacie o zdradzie, zemście i miłości. I tkaniu cienia. Polecam, jeśli ktoś lubi tego typu klimaty. Mnie bardzo się podobała.
Moje ulubione jesienne kwiaty- astry w podzięce dla Was, za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Miłego weekendu.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)