czwartek, 30 stycznia 2025

Ludynia. Marzenia się spełniają.

Witajcie. Tradycyjnie dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie.Patronem- pisarzem 2025 roku jest Stefan Żeromski. Myślę,że to właściwa pora,żeby napisać o Ludynii, gdzie kręcono zdjęcia do " Syzyfowych prac" i "Przedwiośnia".
Odwiedziliśmy ją w maju ubiegłego roku w drodze powrotnej z Koniecpola. Taki był jeden z pierwszych widoków, jaki nam się ukazał po dotarciu do miejsca docelowego. Spacerowaliśmy z rowerami w jedną i drugą stronę, i ogarniały nas coraz większe wątpliwości, czy uda nam się zbliżyć do dworu, o zwiedzaniu nie wspominając.Na stronie internetowej przeczytałam,że dwór znajduje się w rękach prywatnych i można go zwiedzać po wcześniejszym uzgodnieniu z właścicielem. W pewnej chwili zobaczyłam, że ktoś wychodzi z dworu i kieruje się w stronę parku. To jeszcze nic nie znaczyło. Jednak na parkowym murze była tabliczka,że prowadzi tu trasa do nordic walking. Weszliśmy do parku i zobaczyliśmy mężczyznę zajmującego się pracami porządkowymi.Wysoki, szczupły, niemłody. Od słowa do słowa okazało się,że to pan Stanisław- dwudziesty właściciel majątku w Ludynii.
Parterowy dwór, położony wśród stawów jest drewniano- murowaną budowlą na planie prostokąta, zaliczanym do dworów alkierzowych.Został zbudowany w połowie XVIII wieku, w czasach gdy wieś należała do Kluczewskich herbu Jasieńczyk.
Obok dworu znajduje się jeszcze starszy, bo z połowy XVI wieku budynek - lamus dworski, który kiedyś był siedzibą zboru Arian- Braci Polskich ( ruch religijny, który wyodrębnił się z polskiego kościoła Ewangelicko- Reformowanego w latach 1562- 1565).
Dwór często zmieniał właścicieli. W XIX wieku ówcześni właściciele otynkowali go i pomalowali, przez co stracił swój charakter. Po roku 1945 przeszedł na własność skarbu państwa. Do połowy lat 70 w dworze mieściła się szkoła, a w zborze biblioteka.
Kiedy oferta pojawiła się w katalogu wydawanym przez ministerstwo kultury "zabytki na sprzedaż"- zainteresowała pana Stanisława. Był w Ludynii jako student, jednak dworu zupełnie nie pamiętał. Postanowił odwiedzić to miejsce. Była śnieżna zima.Ten dwór w białej szacie z pięknym łamanym, polskim dachem zrobił na nim takie wrażenie,że zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Pertraktacje z właścicielem trwały rok i w 1996 roku pan Stanisław Giżyński - chemik z wykształcenia, historyk z zamiłowania został właścicielem modrzewiowego dworu w Ludynii.
A potem remont, który trwał 10 lat. Usunięcie zewnętrznego tynku i postępujące prace od fundamentów w górę. Gont na dachu został wymieniony w całości. 50 tysięcy drewnianych klepek z drewna osikowego łupanych i ręcznie wyrabianych! Od kilku lat pan Stanisław na stałe mieszka we dworze.Wewnątrz dwór ma dwie przestrzenie- prywatną i udostępnianą dla zwiedzających. O tym, co zobaczyliśmy wewnątrz napiszę w następnym poście. Korzystałam z informacji zamieszczonych w Internetowych wydaniach Świętokrzyskiego Echa Dnia. To tyle na dziś. Miłego weekendu.

czwartek, 23 stycznia 2025

Pociągiem do Gliwic

Witajcie! Dziękuję za wszystkie komentarze, za zaglądanie, czytanie, wyrażanie troski.
Zimę jaką mamy to nie zima jaką pamiętamy, za jaką tęsknimy. Zadziwia tym bardziej fakt, że chwilowe pojawienie się śniegu potrafi sparaliżować służby drogowe i komunikację. Któregoś razu podczas tego nagłego ataku zimy przeczytałam- " Nasz pociąg stał 6 godzin w Żyrardowie, ale przynajmniej dostałem wafelka". W tygodnikach opinii nieustannie publikowane są artykuły na temat niewydolności kolei. Przytaczane są przykłady, jak to gdzieś cudem nie doszło do katastrofy,bo czynnik ludzki szwankuje- nieodpowiednio wykształceni maszyniści, z przepracowania mało nie doprowadzają do zderzeń składów. Innym razem czytam o Pendolino( o którym mówi się też Pędzolino), wszystkich jego wadach, w tym że stanowczo ich za mało. A sami kolejarze w dniu swojego święta ( 25 listopada) żalili się, że o kolei mówi się jedynie, gdy dojrzie do katastrofy. Martwią mnie te negatywne opinie i postanowiłam coś dobrego napisać o działalności PKP. Otóż w listopadzie ubiegłego roku za przysłowiową złotówkę wybraliśmy się na wycieczkę do Gliwic. Najpierw Inter City Chemik relacji Płock - Katowice, potem szybka przesiadka do Inter City relacji Przemyśl- Berlin. Wieczorem powrót, a cała podróż za 8 złotych! To prawda,że podczas każdej kontroli biletów trzeba było wyciągać wszelkie możliwe dokumenty, ale jaka radość gdy w pociągach i na stacjach widziało się entuzjastycznie podekscytowane wycieczki seniorów.
Ulica Zwycięstwa w Gliwicach. W Gliwicach byliśmy jeszcze przed południem. Już po wyjściu z dworca skierowałam się w kierunku głównej ulicy miasta, gdy tymczasem mój mąż zakumonikował mi,że GPS wskazuje inną trasę. Po zrobieniu kółka wokół dworca postanowiliśmy wypytać ludzi stojących na przystanku MPK, jak dojść do Palmiarni. Jeden pomachał tylko ręką i zatoczył się, bo był już porządnie zawiany pomimo wczesnej pory.Kolejna osoba nie wiedziała, następnie mężczyzna tłumaczył długo i zawile. Dopiero zagadnięty facet w pomarańczowej kurtce z fikuśnym szalikiem krótko i zwięźle wytłumaczył nam po angielsku. A najbardziej zwięzły był drogowskaz z wyciągniętej ręki- Tam! Innym ciekawym zjawiskiem było zauważenie przez mojego męża,że megafon na dworcu przed ogłoszeniem pociągu wygrywa jakąś niemiecką melodię. Nie było to prawdą, co sprawdziłam czekając po południu na pociąg do Katowic. Pamiętacie ten kadr z filmu "Vabank 2. Riposta", gdzie Kramer miał przekroczyć fikcyjną granicę z Niemcami? Najpierw poleciała jakaś melodia z płyty, a potem wyszli przebrani za Niemców strażnicy graniczni. W Gliwicach gong puszczają nagrany z płyty analogowej.
Kamieniczki w rynku z charakterystycznymi podcieniami.
Gliwicki ratusz w remoncie.
Jak dla mnie w Gliwicach najpiękniejsze są secesyjne kamienice.
I właśnie te z czerwonej cegły...
Palmiarnia w Gliwicach. Nie wchodziliśmy do środka.
Tościk w śniadaniowni. Niestety nie trafiłam na kluski śląskie z modrą kapustą, a typową śląską gadkę usłyszałam w ...aptece. Późnym popołudniem wsiedliśmy znowu do Chemika i popędziliśmy w stronę domu. W wagonie te same twarze co rano. Pociąg na godzinę utknął na stacji Łódź Widzew, w Łodzi Chojny wykoleił się pociąg towarowy.Ale wafelków nie rozdawali. Miałam ochotę na gorącą herbatę, ale w rezultacie nie poszłam do Warsu, nie przepadam za herbatą ekspresową.
A to moje zimowe ludziki, które kupiłam dzięki Ani. Po złotówce od sztuki.
Serniczek na Dzień Babci i Dziadka z rewelacyjnego przepisu od ania gotuje, z galaretką żurawinową.I to by było tyle na dziś. Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego postu.

czwartek, 2 stycznia 2025

Witajcie w 2025 roku.

Witajcie Moi Drodzy w 2025 roku! Witajcie po 2 miesiącach mojej przerwy w blogowaniu. Dziękuję Wam za życzenia i tak naprawdę to one mnie skłoniły do powrotu.
Mój zimowy parapet okienny. Muszę tutaj nieco napisać, co było powodem mojej nieobecności. Po pierwsze zaczęło brakować mi weny.Rok temu przenieśliśmy się do miasta i to co było dotychczas treścą moich postów przestało być aktualne: wiejskie obrazki, potrawy, a nawet robótki. Żyjąc wygodnie uświadomiłam sobie, że mniej się ruszam i za bardzo sobie dogadzam jeśli chodzi o jedzenie. Trzy lata temu poziom glukozy lekko przekroczył normę i lekarz wysłał mnie na badanie krzywej cukrowej. To było koszmarne badanie- małe, duszne pomieszczenie,pielęgniarka, która co chwilę wychodziła, żeby przypomnieć,że nie wolno zdejmować masek...Na szczęście wyniki badania były dobre, niczego nie wykazały.Ale minęły 3 lata i wyobraźnia zaczęła pracować. Postanowiłam przejść na dietę niskowęglowodanową i więcej się ruszać. Spacery, spacery, umiarkowane ćwiczenia.Wykluczyłam z codziennej diety sporo rzeczy. A listopad - ciemny i nostalgiczny doprowadził mnie do paranoi. Już sama nie wiedziałam co jeść. Nagle miałam ochotę na kakao i zaraz sprawdziłam,że mleko nie wchodzi w grę. W dodatku po otrzymaniu skierowania na badania stwierdziłam,że już na drugiej pozycji jest hemoglobina glikowana. Tak, tak, po przekroczeniu pewnego wieku jesteś podejrzana o wyszystkie choroby.Tymczasem glukoza i hemoglobina glikowana wyszła mi w normie, mam też podobno całkiem przyzwoitą morfologię. Ale nie wszystko jest w normie. Do lekarza się nie spieszę. Od pandemii mam ograniczone zaufanie do systemu.
To zdjęcie jest z sprzed 2 lat. Ostatnio nawet fotografowanie zaniedbała. Zresztą nie ma u nas takiej zimy i najprawdopodobniej nie będzie. I nawet chyba specjalnie nie tęsknię, choć w okresie zimowym chętnie oglądam takie obrazki. A propos fotografowania. Wzięłam aparat na spotkanie przed samym Sylwestrem i nawet go nie wyjęłam z futerału. Przyszło niewiele osób, a niektóre z tych co były zachowywały się niczym w mediach społecznościowych. Tylko ja, ja , ja i nie dopuszczanie nikogo do głosu.Co zaś do mediów społecznościowych podobno przyczyniają się do upadku tradycyjnej prasy. Przed świętami zaopatrzyłam się w podwójne numery moich ulubionych tygodników. A tam między innymi artykuł o nadziei i trzy przypadki osobowościowe. Jeden z bohaterów stracił pracę i po wielu perypetiach zatrudniono go po 8 miesiącach. Inny narobił długów i jest nadzieja,że te 100 tys.zł zaciągniętych w bankach i chwilówkach spłaci za póltora roku. Trzeci mocno ucierpał na środkach odurzających, ale jest nadzieja, bo trafił na terapię. Jakie czasy, taka nadzieja. Kolejny artykuł był o tym,że bezsenność stała się obecnie prawdziwymym problemem. W innym z kolei magazynie przeczytałam o dobrym przygotowaniu do świąt, z właściwym w tej materii planowaniem i dzieleniem się obowiazkami. Program rozpisany na kilka tygodni ukazał się na trzy dni przed świętami.Potem szły narzekania krytyków w radio i Internecie. Między innymi,że poza paru wokalistami nie mamy teraz żadnych zespołów muzycznych, a w drugiej połowie 2024 roku nie powstała żadna godna uwagi produkcja filmowa. W tej sytuacji mój brak weny to po prostu pikuś.
Pod koniec roku przeczytałam sporo książek. Dotychczas było to 20 parę rocznie, a w ubiegłym roku 39. Przeglądam sporo książkowych vlogów. Jednak finalnie doszłam do wniosku,że trzeba mieć duży dystans do tego, co tam publikują. Moje gusta czytelnicze rzadko pokrywają się z tym co widzę w Internecie, więc zastanwaiam się czy pisanie o książkach jest dobrym pomysłem. Pomijam już fakt,że są tacy, którzy robią to lepiej. Na zdjęciu "Roztopy"Jędrzeja Pasierskiego, kryminał z komisarz Niną Warwiłow, 2 tom z serii.
"Miasto Archipelag" Filipa Springera to książka, która opowiada o 31 miastach z dawnego podziału administracyjnego.(1975-1998) Było trochę niepokoju przy powstawaniu tamtego podziału, ale potem dużo więcej strachu i obaw, gdy stolice dawnych województw traciły swój status, bo i pieniądze przestały płynąć wartkim strumieniem. Bardzo obawiała się na przykład Częstochowa. Niestety całkiem słusznie. Znam to miasto całkiem dobrze i obecnie zupełnie mnie się nie podoba. Ta książka traktuje o ludziach i właśnie ludzie i ich historie są najważniejsi. Są w niej historie pisane czerwonym atramentem Chodzi tu o ludzi, którzy pomimo niesprzyjających czasów robią swoje i przekształcają swoją przestrzeń i przestrzeń swoich miast na lepsze. - " To ze Slavoja Zizki. Podczas Occupy Wall Street powiedział, że czerwony atrament symbolizuje język, którym można wyrazić,że jest zupełnie inaczej, niż się wszystkim wydaje,że jest."
A zatem reasumując W Nowym 2025 Roku Zdrowia, Weny, Dbania o Siebie pod każdym względem, a także troski o innych oraz Historii pisanych czerwonym atramentemDziękuję Wam bardzo, bardzo za czytanie, zaglądanie i komentowanie. Dziękuję Joli z bloga " Hafty na wierzbie za życzenia i list. MaB, Joannie,Hani, Monice z bloga DOBRYCAOCH za życzenia. Sivce za troskę. Dziękuję z całego serca. Pozdrawiam i wkrótce wyruszę zobaczyć co u Was słychać.