poniedziałek, 27 maja 2019

Słodki przekładaniec i mała refleksja

Witajcie w poniedziałek! Dziękuję za Waszą obecność,liczne, piękne komentarze i w ogóle za zaglądanie i czytanie. Dziś chcę Wam udostępnić przepis na ciasto, które zrobiłam na Dzień Matki. Ten przepis "chodził" za mną od dawna.Chciałam go wypróbować w święta,ale w sumie tego nie zrobiłam, bo upiekłam tylko dwa tradycyjne ciasta i- jak to się kiedyś mówiło- świat! W tradycji mojej rodziny zawsze się piekło ciasta, a teraz się od tego trochę odchodzi, bo wiadomo- wszystko się zmienia. Przede wszystkim my się zmieniamy.Rodzina nie jest już tak liczna, a i zwyczaje się zmieniają.Może czasem łatwiej jest kupić kawałek gotowego ciasta,ale ja po nich mam bardzo często zgagę, a tak jak sama upiekę to wiem co jem.Najpierw oryginalny przepis.
Słodki przekładaniec.Składniki Biszkopt: 8 jajek, 2 szklanki cukru, 2 szklanki mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, tłuszcz i tarta bułka do formy. Krem: opakowanie budyniu śmietankowego, szklanka mleka, kostka masła lub margaryny,opakowanie cukru waniliowego, 2 kieliszki wiśniówki, słoik powideł truskawkowych, dżemu lub konfitury, wiórki kokosowe.
Wykonanie Biszkopt: oddzielamy białka od żółtek. Białka ubijamy mikserem na sztywna pianę, następnie dodajemy cukier i nadal ubijamy do konsystencji "bezy". Dodajemy żółtka.(Od tego momentu łączymy wszystko łyżką) Następnie dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia, dokładnie mieszamy i wylewamy na dużą prostokątną blachę wysmarowaną tłuszczem i posypaną tartą bułką. Biszkopt pieczemy 40 minut w temperaturze 180 stopni Celsjusza.Po tym czasie wyjmujemy z piekarnika, studzimy. Można też biszkopt upiec dzień wcześniej.Krem Budyń przygotować według przepisu na opakowaniu,ale tylko ze szklanką mleka, wsypać 3 łyżki wiórek kokosowych, przestudzić. Masło utrzeć, dodać budyń, cukier waniliowy i wiśniówkę, zmiksować. Biszkopt przekroić na trzy placki. Spodni blat posmarować konfiturą i masą , przykryć środkowym, posmarować konfiturą i masą, przykryć trzecim blatem.Wierzch przekładańca posmarować reszta kremu i obsypać wiórkami kokosowymi. Mój komentarz Ten sposób wykonania biszkoptu u mnie sprawdza się idealnie. Najpierw beza mikserem, potem za pomocą łyżki łączenie innych składników. Nie lubię bardzo słodkiego biszkoptu, więc dałam tylko połowę cukru. Co do kremu, jak dla mnie taka ilość budyniu- stanowczo za mało. Zwiększam ilość mleka i budyniu, by wyszedł bardzo gęsty i dużo. Wiśniówka nadaje specyficzny smak. Ale nie daje koloru.Po dolaniu wychodzi jakiś angielski róż,a nawet i nie to.Następnym razem, dla lepszego efektu i koloru zabarwię dodatkowo krem sokiem z wiśni lub buraka.Biszkopt z mniejszą ilością cukru, krem budyniowy z wiśniówką, konfitura z truskawek- w efekcie otrzymujemy wykwintne niezbyt słodkie, kwaskowe ciasto. Polecam!!!
Butelki z wodą, w tle moja lawenda przygotowuje się do kwitnienia. Dziś po porannej rundzie rowerem spragniona "dopadłam" do wody mineralnej i taka mnie momentalnie naszła refleksja. Tak bardzo walczymy z plastikiem, a co z butelkami po wodzie i napojach? W ubiegłym roku po dużej imprezie na sali gimnastycznej zobaczyłam coś, co mi zjeżyło włos na głowie. Mnóstwo pozostawionych butelek plastikowych po wodzie i innych napojach. Walały się dosłownie wszędzie.Niektóre zupełnie puste, inne wypełnione w części płynami. I to sobie tak leżało porzucone...do czasu aż pan K. nie wkroczył z dużym workiem na śmieci i nie pozbierał.Młodzież kupuje wodę i nie przywiązuje wagi do opakowań.To działa jak zużycie chusteczki do nosa. Zresztą nie tylko młodzież, ja też tak traktuje plastikowe butelki. Kupujemy sporo wody w dużych butelkach.Często trzymam małą butelkę, aby w razie czego przelać wodę z większej do mniejszej i schować do torebki.Ale zdarza się i tak,że kupuję mała wodę na mieście,a po wypiciu butelkę wyrzucam do kosza. Tu już nawet nie chodzi o śmiecenie,ale o to ,że jest tych butelek dużo, stanowczo za dużo! Co Wy na to?
A ten polny mak dla Was za obecność, zaglądanie, czytanie, komentowanie.Mam teraz więcej spraw do załatwienia i uprzedzam Was, bo może nie zawsze będzie czas na tak częstą publikację postów jak do tej pory, ale postaram się odwiedzać Wasze blogi!Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego tygodnia!

sobota, 25 maja 2019

Trochę o ogrodzie, trochę o zającu.

Witam Was serdecznie w słoneczną sobotę.Cieszę się ,że dołączyła Evi do obserwatorów mojego bloga!Moja droga,odwiedzaj mnie często, niech życie blogowe kwitnie i ma się dobrze! Ostatnio staram się coś dziergać i może niedługo będę mogła coś zaprezentować,ale w tej chwili bardziej pochłaniają mnie prace ogrodowe.
Właśnie zakwitła dzika róża...
Mój wczorajszy nabytek.Begonia zwisająca. A wszystko przez to,że odwiedziłam blog Marysi i przypomniałam sobie jak w ubiegłym roku zachwycałam się w Inowrocławiu gazonami obsadzonymi begoniami.
Paprocie. Już je pokazywałam ostatnio,ale tutaj - zbliżenie.
Irys w kolorze, który lubię.Płatki na wietrze układają się z fantazją.
Tych ciemniejszych jest kilka.
Taką sukienkę sobie kupiłam na wesele chrześniaka.
Tańczy na wietrze. Przymierzałam wiele, wiele sukienek,ale jak tą założyłam, to nie miałam ochoty zdjąć. Ma ona jeszcze szyfonową narzutkę w kolorze granatowym, zakrywającą ramiona. W zasadzie początkowo chciałam kupić coś bardziej do wykorzystania na co dzień, ale sami wiecie- kiedy zakładamy coś i podobamy się sobie, a ponadto mamy wrażenie,że ktoś to uszył jakby specjalnie z myślą o nas i naszych upodobaniach- to nie ma mocnych!A cena w sumie przystępna...
Zielonego zająca kupiłam w "pewexie" przed Wielkanocą.Ma zapalenie spojówek albo oczko mu łzawiło. Nic dziwnego pylą trawy,moje oczy niestety reagują-czuję piasek pod powiekami, szczypanie i zmęczenie. A wcześniej tego nie miałam! Żyjemy w coraz bardziej zanieczyszczonym środowisku i wszyscy to odczuwamy, a rożnego typu alergie stały się naszą zmorą. A co do zajęcy to znowu widzę ich mniej na polach.One bardzo reagują na zanieczyszczenia, pestycydy. A ostatnio przeczytałam,że zające są szczególnie wrażliwe na dżdżystą,mokrą pogodę. Jest to związane z ich pochodzeniem ze sfery lasostepu i stepu. Nie sprzyja mi także nowoczesne rolnictwo.Wiele osobników ginie, gdy późnym latem z dnia na dzień zostają zżęte ogromne obszary upraw zbożowych, pozbawiając je pożywienia. Często niedługo po żniwach pola są zaorywane.Skomplikowana struktura socjalna zajęcy ulega przy tym zakłóceniu.Zwierzęta są zmuszane do ścieśniania się w nielicznych, szczególnie korzystnych enklawach.Często wykorzystywane są przez nie do tego celu pola kukurydzy, ale tu nie ma wystarczającej ilości pokarmu. W takich ostojach wzrasta zagrożenie epidemiologiczne i często młode zające zapadają na kokcydiozę( choroba pasożytnicza, występująca w postaci jelitowej i wątrobowej).Nieliczne zwierzęta, które przeżywają tę chorobę, uodparniają się na nią, ale jako nosiciele stanowią ciągłe zagrożenie dla potomstwa.Dlatego w niektórych regionach wkłada się przynęty zawierające lekarstwa, by uchronić miejscową populację zajęcy przed epidemią.
Perro pod dereniem, który rozrósł się do gigantycznych rozmiarów. ( dereń nie pies) Ale nawet mi się to podoba i poza lekkim strzyżeniem nic z tym nie robię. Ale chciałam jeszcze trochę o zającach,ale w innym kontekście. W jednym quizie dotyczącym chrześcijaństwa znalazłam informację,ze zając był obecny przy zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa co byłoby wyjaśnieniem dlaczego jest obecny w tradycji wielkanocnej.Ale genezy tego nie znam. Może jakieś apokryfy? Kilka słów o zachowaniu zająca . Miałam okazję widzieć małe zające pozostawione przez matkę w bezpiecznym miejscu. Siedziały całe dnie jak trusie, nie poruszając się zupełnie. Matka przychodziła karmić je nocą,a w dzień udawała się na żer. Zagrożony zając najpierw tuli się do ziemi w swojej "kotlince", kładąc płasko uszy po sobie. Pasąc się o zmierzchu porusza się wolno i stara się trzymać blisko powierzchni ziemi. Pisałam już kiedyś o wrogach zająca.Są to głównie lisy, kuny, tchórze i jastrzębie.Tą grupą zajmę się innym razem.W każdym razie zwierzęta te polują głównie na chore i niedoświadczone młode zające.Starsze zające są tak wyśmienitymi biegaczami,że biegnąc zygzakiem zgubią każdego prześladowcę.Co ciekawe również Józef Tischner ( 1931-2000, polski prezbiter katolicki i filozof) w jednym ze swoich felietonów zwrócił uwagę,że powinniśmy naśladować zające,a zwłaszcza jedną ich cechę,ale o tym następnym razem. Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie.Dziękuję za komentarze, czytanie i zaglądanie Życzę miłego weekendu!

wtorek, 21 maja 2019

Ogrodowe zakupy i duchota dnia wczorajszego

Witajcie! Dziś powitała mnie majowa mgła.Co nie przeszkodziło,aby wczesnym rankiem wybrać się rowerem na targ. To niesamowite jaki panował ruch na ścieżce rowerowej.Pochwalę się swoimi zakupami.
Ale najpierw mój zacieniony zakątek ogrodowy. Dereń bardzo się rozrósł. Jest też kalina koralowa i głóg. Moje ulubione paprocie, tawuły, róża, irysy, kocimiętka.W tym zaciemnionym miejscu zostały floksy i niestety muszę je przenieść na słoneczne stanowisko.
Irysy w pełnym rozkwicie.
Dziś kupiłam takie oto surfinie.
Na te pelargonie od dawna miałam ochotę i wreszcie udało mi się kupić. Jesienią zrobię aplegierki.
Moje ulubione dąbrówki. Małe takie i niepozorne, ale kochane.
Kapcie do ogrodu, bo rosa się długo utrzymuje na trawie. W ubiegłym roku je sobie upatrzyłam, ale wtedy nie było mojego rozmiaru. Śmiałam się do sprzedawcy,że cierpliwość popłaca.
Po powrocie kawusia i pierożki drożdżowe z serem. Wiem,wiem, to co spaliłam na rowerze musiałam nadrobić,ale dziś miałam ochotę na coś drożdżowego. Taki kaprys! I jeszcze Wam opowiem o wczorajszym zdarzeniu. Dzień był duszny i szłam sobie na mammografię główną ulicą. Nagle patrzę ze sklepu wychodzi facet,ale dziwnie się zachowuje. Zataczał się, nagle stracił równowagę i upadł na jezdnię do tyłu, a głowa mocno uderzyła o asfalt. Pan sprzedający wybiegł ze sklepu za nim jeszcze nastąpił upadek, widocznie coś go zaniepokoiło w zachowaniu klienta. Nagle zebrało się kilka osób i sprzedawca z jeszcze jedną kobietką wzięli mężczyznę pod boki i zaciągnęli na chodnik. Stałam przy nim i mimo,że miałam mało czasu( zbliżała się godzina badania) nie mogłam się stamtąd ruszyć.Człowiek otwierał oczy i coś tam mówił pod nosem W rezultacie stała nas tam trójka i sprzedawca w drzwiach sklepu. Niespodziewanie dla siebie zaczęłam wydawać polecenia- To uderzenie było mocne. To głowa! Musimy wezwać karetkę. Patrzcie krew! Karetkę trzeba wezwać koniecznie! Młody mężczyzna z GLS wyciągnął telefon i zadzwonił.Podał namiary. W międzyczasie jeszcze doszła M. pielęgniarka.- " Nie jest źle, kontaktuje, cera różowa..." Co było dalej - nie wiem, bo musiałam iść. Ale dzień był ciężki- duchota straszna. Mnie po badaniu zrobiło się niedobrze, zakręciło w głowie. Musiałam usiąść i chwilę posiedzieć, i dopiero potem iść.- A trudno - pomyślałam, za długo tu siedzę, zaraz mnie przegonią,ale nie zamierzałam upaść na ulicy. To tyle. Dziękuję Wam za komentarze, zaglądanie i czytanie. Dobrego tygodnia. Właśnie wychodzi słoneczko. Pozdrawiam.

sobota, 18 maja 2019

Ciasto bałkańskie z czekoladą

Witajcie! Pogoda się robi i niedługo pewnie nie będzie czasu,żeby siedzieć przed komputerem. Korzystam, więc i zamieszczam przepis na ciasto.
Składniki: 4 jajka, 1/2 szklanki oleju z pestek winogron, 1 1/2 szklanki mąki, po 1/2 szklanki kolorowych wiórków kokosowych, rodzynek i daktyli, 1/2 szklanki cukru, 1 i 1/2 proszku do pieczenia, 1 opakowanie polewy czekoladowej.
Przygotowanie: 1. Rodzynki i daktyle sparzyć wrzątkiem, zalać woda i odstawić na kilka godzin. 2. Jajka wbić do dużej miski. Dosypać 1/2 szklanki cukru i całość utrzeć na puszystą masę. 3.Mąkę przesiać z proszkiem do pieczenia. Do masy jajecznej dolać olej, po czym dosypać mąkę z proszkiem do pieczenia.Wymieszać. 4. Na końcu do ciasta dosypać kolorowe wiórki kokosowe oraz dodać osączone rodzynki i daktyle.Całość starannie wymieszać. Keksówkę o wymiarach 10 x 30 cm wyścielić papierem do pieczenia.Do blaszki przełożyć ciasto i wyrównać. 6. Ciasto wstawić do piekarnika rozgrzanego do temperatury 180 stopni Celsjusza. Piec przez 45 minut. Wyjąć do ostudzenia. 7. Polewę przygotować według wskazówek na opakowaniu.Całkowicie ostudzone ciasto posmarować polewa czekoladowa i dowolnie udekorować.
Każdy kęs przywodzi na myśl podróże po słonecznych krajach!
Chyba odmiana pokrzywy.Ależ się ubrała! To tyle. Dziękuję za wszystkie przemiłe komentarze, za zaglądanie, czytanie. Udanej Niedzieli Wam życzę.

piątek, 17 maja 2019

Ogródek oraz opowieść piątkowa

Witajcie! Pogoda nadal typowo jesienna,ale trzeba być wdzięcznym za deszcz. Nie było śniegu, więc niech chociaż popada.Dziś chciałabym Wam pokazać kilka zdjęć i jak to przy piątku co nieco opowiedzieć.
Zaczynają kwitnąć irysy.Bardzo lubię ten czas. Fioletowe irysy, liliowe kwitnąca kocimiętka i białe kwiaty głogu, a wszystko w różnych odcieniach zieleni.
Wczoraj wreszcie przyłapałam moją kocicę Figę na ocieranie się o kocimiętkę.Chyba nie bez powodu ta roślina się tak nazywa.A przy okazji przywiozła mi ją moja przyjaciółka Agata z dalekich Karkonoszy. Roślina świetnie zadomowiła się w moim ogródku i stała się jedną z ulubionych.
Tu wyraźnie widać jak ona się o listki kocimiętki ociera.
Muszę powiedzieć,że bardzo lubię, gdy sierść mojego kota pachnie ziołami. Kocimiętka- dlaczego? Czy to dla kotów jakiś afrodyzjak czy coś innego?
Tęcza według Starego Testamentu jest znakiem przymierza z Bogiem. Noe gdy wyszedł z Arki zobaczył- tęczę. Benedykt XVI podczas wizyty w obozie Auschwitz- Birkenau, po deszczu zobaczył- tęczę! Ale dziś chcę pisać o czymś innym.Czy dzięki drugiemu człowiekowi możemy lepiej poznać siebie?Czy drugi człowiek nas wzbogaca? Myślę,że tak. Dziś opowiem Wam o Mieczysławie( imię zmieniłam)Zawsze gdy w Domu(DPS) miał się pojawić nowy mieszkaniec najpierw przychodziły różne wieści o nim- fakty i mity, plotki i różne takie tam. Mieczysław przychodził z innego Dom i między innymi szła za nim taka legenda,że wszyscy z tamtego Domu klaszczą i podskakują z radości,ze Mieczysław ich opuszcza.Wzbudzało to jeszcze większą ciekawość- co to za człowiek do nas przyjdzie? Ciekawość jest rzeczą ludzką i jest w tym przypadku zaspokajania w różny sposób. Jest grupa osób, które towarzyszą w przeprowadzce, bo mają akurat dyżur. Inni wpadają niby przypadkiem(a pracują na innym piętrze) jeszcze inni poznają nową osobę podczas dyżuru i ta grupa stanowi najliczniejsze grono. Z wyglądu Mieczysław nie wyróżniał się jakoś szczególnie- niskiego wzrostu, dużej tuszy, niezbyt urodziwy, po 70. Jednak " wparował" do Domu niczym tajfun,a razem z nim coś nowego! Od pierwszej chwili wiedziałam,że Mieczysław to ekstrawertyk, wszędzie było go pełno, zaglądał tu i tam, żartował z błyskiem w oku, pytał o wszystko co go interesowało i miał wymagania, które trzeba było skorygować do zwyczajów panujących w naszym Domu. Ale nie było wątpliwości,że razem z nim weszło do Domu- życie! Zamieszkał w pokoju dwu osobowym, razem z K. Współlokator Mieczysława jest prawdziwym oryginałem, wymagającym ze strony opiekunek dużej cierpliwości.K. przychodził do aneksu kuchennego kiedy tam przebywałam i oznajmiał-" Proszę o sałatkę z pomidora i ogórka, do mnie do pokoju na 15.00. Dobrze?!" w sytuacji gdy trzeba to było skonsultować z kierowniczką i intendentką. Chodził za opiekunką jak cień i domagał się nie tylko nieustannej uwagi,ale wykonania różnych czynności samoobsługowych. Uwielbiał używać dzwonka przy łóżku i musiałam mu długo tłumaczyć do czego taki dzwonek służy i kiedy go się używa. Ale K. był wtedy 40 paro letnim, niepełnosprawnym mężczyzną, do którego trzeba było przemawiać jak do dziecka. I jak duże dziecko traktować. Miał pewne problemy z chodzeniem,ale ręce sprawne i zdrowe. Na nockach miałam więcej czasu, więc go uczyłam samoobsługi.Godzinami.Wszystkie tak robiłyśmy, każda na swój sposób.Zawsze były odgórne wytyczne mądre i przemyślane i po prostu się do nich dostosowywałyśmy. Bez krzyku, łagodnie i stanowczo zajmowałyśmy się K. Pokój Mieczysława i K. ma własną łazienkę, więc kiedy K. w niej znikał i czekałam aż wyjdzie, sprawdzę czy wszystko dobrze zrobił, bo w jego przypadku najmniejszy błąd to do wymiany nie tylko piżama,ale i cała pościel.Siadałam na krześle i czekałam.Za jedyną rozrywkę miałam wtedy rozmowy z Mieczysławem. A można nas było zaliczyć do kategorii: kontaktowe gaduły, więc sami rozumiecie...Prowadziliśmy nawet dyskusje polityczne reprezentując dwa odmienne stanowiska, debata na argumenty z poszanowaniem przeciwnika,żadnych nerwów i złości. W sytuacji, gdy Mieczysław "wyciągał" swoje przemyślenia na temat Domu, musiałam taktownie milczeć, po prostu aktywnie słuchać i nic więcej. Mieczysław miał opinię - upierdliwego. Nie musiałam go długo prosić,żeby dowiedzieć się co go wkurzyło. Opowiadał początkowo każdemu, kto wykazał zainteresowanie i chciał słuchać. Muszę powiedzieć,że często zgadzałam się z jego postawą. Chciał zawsze i w każdym momencie być traktowanym podmiotowo. Nie znosił i protestował,gdy ważne dla niego kwestie ktoś próbował załatwić za jego plecami, bez jego udziału. Często chodził na drugie piętro z różnymi postulatami. I jeżeli nie stało to w sprzeczności z regulaminem Domu umiał je przeforsować. Zdarzało się ,że się zagalopował i drążył o tzw " bzdet",ale kto nie popełnia błędów? Stosował strategię " zdartej płyty" Dość długo zabiegał o zamontowanie plazmy na ścianie w swoim pokoju. Potem K. często przejmował pilota, Mieczysław patrzył na niego pobłażliwie i odbierał tylko wtedy, gdy sam chciał coś obejrzeć. Należał raczej do osób, którym do życia potrzebny jest włączony telewizor w tle. Z reguły wisiał na telefonie, gadał z ludźmi z Domu, lub załatwiał sprawunki na mieście. Kupił obraz " Jezu Ufam Tobie" i tak wiercił dziurę dziekanowi, aż ten mu osobiście poświęcił.A potem chodził za gospodarczym,żeby ten mu go jak najszybciej powiesił na ścianie w pokoju. Jak mu się tabletki nie zgadzały, odmawiał przyjęcia. Następnego dnia wyjaśniał wszystko z pielęgniarką. Twierdził,że w Domu czuje się bezpiecznie,a zdecydował się świadomie i póki jest " na chodzie" chce znaleźć najlepszy dla siebie Dom. Ma słabość do Kobiet i chodziła o nim taka anegdota,że znalazł sobie zamożną kobietę. On zamożny, ona zamożna więc- pasuje. Ona twierdziła,że mieszka w domu, w którym jest dużo pokoi. Jak się okazało W Domu Opieki, ale oburzać się w przypadku Mieczysława nie było po co, sam w takim domu mieszkał.Ale go ta kobieta rozczarowała. U nas znalazł sobie - żonę, którą zabrał potem do Domu z którego wcześniej przyszedł.
Widzicie,że szydełkuję wszędzie, gdzie się da. Nawet na leśnej ambonie. Po szczebelkach próbuje wejść moja wnuczka. Nie wiem, kto wymyślił takie drabiny w pionie, trudno było po niej wejść. Powinna być pod kątem, wtedy nie byłoby tego problemu. To tyle. Dziękuję za wszystkie komentarze. Miłego weekendu Wam życzę!

środa, 15 maja 2019

Coś do jedzenia i cała reszta

Witajcie w deszczową środę! Ma ktoś jakieś pewne informacje kiedy będzie choć trochę cieplej?! Mamy Zimną Zośkę, powinno iść ku lepszemu,ale czy tak będzie?!Żeby palić w piecu w maju?!Ale co tu gadać, trzeba pisać.Chyba Cię Agatho nie powitałam, więc to teraz nadrabiam. Witam Was Kobietki serdecznie- Agathę i Blogowy Świat. Jest mi bardzo miło,że dołączyłyście do obserwatorów mojego bloga. Dziś będzie jedzenie i cała reszta!
Ostatnio robiłam naleśniki z kurczakiem. Podwójne piersi kurczaka, pokrojone w paski zaprawiłam w marynacie:duży kubek jogurtu naturalnego, starta cebula, 2 ząbki czosnku przeciśnięte przez praskę, curry, keczup , chili, ostra papryka, pieprz i sól. Przyprawy w ilościach według uznania.W takiej zaprawie kurczak poleżał 2-3 godziny w lodówce. Następnie przełożyłam wszystko do naczynia żaroodpornego i piekłam przez godzinę w piekarniku. W tym czasie usmażyłam naleśniki.Połowę naleśników wykorzystałam od razu, rolując z upieczonym farszem.Drugiego dnia na pozostałe naleśniki nakładałam farsz i podgrzewałam na blasze w piecyku.Obydwie metody bardzo dobre.
W poniedziałek przyszła kanwa drukowana z "Kokardki"Edmund Blair Leighton- Lilac. Wielki ten obraz, oj wielki. Mąż się za głowę złapał- "Ze trzy lata ci przy tym zejdzie!"
Miesiąc temu córka kupiła mi "Kram z robótkami.A tam schemat gobelinu Franza Xavera Birkingera- "Kogut i kury". Jest świetny- bardzo realistyczny. Rozmiar ten sam 40 cm na 60 cm. Ale kury "wpuścić" do salonu? Wspomniałam już w jednym komentarzu o kurczakach. A było tak. Byłam wtedy dzieckiem, mieszkaliśmy na peryferiach miasta,ale wszędzie było stamtąd blisko- na targ , do rynku, do szkoły, na dworzec autobusowy. Często ciotka przyjeżdżała ze wsi na zakupy. Kursowały z mamą po mieście, mnie też zabierały. Potem wiadomo, jakiś obiad czy poczęstunek i ciotka leciała na autobus. Raz przyniosła tekturowe pudło z kurczakami, które kupiła w wylęgarni. Piły z mamą herbatę w kuchni,a ja sobie w pokoju patrzyłam na kurczaki w pudle i doszłam do wniosku,że ciasno mają w tym pudełku. Postanowiłam je wypuścić,żeby sobie pobiegały po pokoju. To dopiero było! Ciotka już się prawie zbiera do autobusu,a kurczaki powłaziły pod wersalkę i meble, które były wtedy na niezbyt wysokich nóżkach.Już nie pamiętam jaką kare mama mi wtedy wymyśliła,ale ,że kara była to na bank!
Z kategorii- "Mam i ja!" Woda toaletowa Oriflame- Delicate Cherry Blossom. Śliczny, delikatny zapach na lato do codziennego stosowania!
I jeszcze raz konwalie! Dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentarze.Oby zrobiło się wreszcie cieplej! Pozdrawiam Was serdecznie

poniedziałek, 13 maja 2019

Gospodarski poniedziałek

Witajcie w poniedziałek! Maj nadal zimny,ale nie ma rady- trzeba to przeżyć i nie tracić humoru. Dziś chcę wrócić do Kłóbki i pokazać Wam kilka nieco innych zdjęć.
Widok z drugiej strony stawu. Wieś nabiera tutaj realistycznego wymiaru i zatraca charakter typowego skansenu.
Drewno porąbane ułożone w stertę. A może to inaczej nazwać?
Czyż nie patrząc na to nie mamy wrażenia,ze chałupy są zamieszkałe?!
Bałaganik przed stolarnią? Bardzo lubię taki ciemny kolor drewnianych budynków,a dla kontrastu białe framugi okienne.A Wy?
Pod drzewem beczkowóz na wodę.
Na łączce kurze stadko. O przepraszam, jest kilka kogutów.
Spędziliśmy chwilę przy kasie. Mają tam całkiem niezły sklepik.Przyjemnie kupić jakąś pamiątkę. Zawsze miałam słabość do fajansu z Włocławka. Kupiłam mały wazonik w kolorach kojarzących się z wiosną. Chętnie wzięłabym trzy, bo był jeszcze wzór granatowo- czerwony i brązowo- pomarańczowy.Ale poprzestałam na tym jednym. Czekaliśmy z siostrą aż mój mąż przyjdzie z psem i w międzyczasie pani pokazała mi wszystkie artykuły, które chciałam zobaczyć. Byłam pod wrażeniem tej Osoby. Bardzo komunikatywna, otwarta, z poczuciem humoru. Oczywiście najchętniej namówiłaby mnie na kupienie wielu przedmiotów- "Mamy jeszcze śliczne żabki, motylki..." Wielki szacunek dla postawy- żadnych grymasów w stylu- pokazałam pani tyle rzeczy,a pani bierze tylko zakładkę i wazonik, żadnych fochów, złości i tym podobnych, które tak rażą u nieprofesjonalnych sprzedawców. Zamiast tego uśmiech i świetne porozumienie z klientem. To lubię!
Zbliżenie na wazonik. Jest pękaty. Ma 6 cm wysokości i nadaje się do niskich kwiatów. Ja umieściłam w nim konwalie.
Druga strona z napisem "Skansen w Kłóbce" Powstrzymuje się od kupowania tak zwanych pierdółek, kurzołapów, ale wazonik ma funkcję ozdobną i użytkową, więc się skusiłam.( jakoś to muszę tłumaczyć)
Ostatnio mieliśmy takiego oto gościa. Dzień był deszczowy, może zgubił drogę. Usiadł sobie na latarni( Nazwałam go Latarnik).Przenocował,a rano ruszył w dalsza drogę.
A to już moja pelargonia, zaszczepiona na jesieni ze starej pelargonii.Dedykuję ją Wam, za zaglądanie, czytanie i komentarze. Dziękuję. Udanego tygodnia!

piątek, 10 maja 2019

Kwiatki, bratki.

Witajcie! Wczoraj popadało i dziś jeszcze jest mglisto, wilgotno, bezsłonecznie. Osobiście bardzo lubię zieleń ogrodu czy parku po deszczu.Jest taka nasycona, a kolory zieleni są inne niż w słoneczny dzień.Dziś będzie post różności.
Irysy jeszcze nie kwitną,ale dmuchawiec tak.
Rozsadziłam funkie i "dołożyłam" je do zacienionej części rabatki.Podłoże jest mokre i zastanawiam się, czy paproci, która Wam prezentowałam w poprzednim poście nie wsadzić już dziś...
A to już bratki z Ogrodu Botanicznego.
Kwietne "plamy"
Obok siebie kwiaty w podobnej tonacji kolorystycznej.
Albo takie kolory.
Nenufary jeszcze nie kwitną. Pomyślałam,że przy piątku opowiem Wam historię Józka. A zacząć muszę od tego,że kilka lat temu przez rok pracowałam w Domu Opieki Społecznej jako opiekun. Praca trudna i ciężka, ale gdy już się przyzwyczaiłam i opanowałam zakres czynności i obowiązków- dawała dużo satysfakcji,a przede wszystkim była dla mnie swoistą szkołą życia.
Koleżanka wyjaśniając mi zadania na stołówce powiedziała:- " Pan G. lubi kanapki szkolne" Szkolne- wiecie- składające się z dwóch połówek nakrytych jedna na drugą. Zdziwiło mnie to trochę,ale nic nie powiedziałam. Wszystko stało się jasne, gdy zobaczyłam Józka. Wwożony był na stołówkę na wózku. Mężczyzna po 80, bardzo szczupły, bardzo "długi"( miał dwa metry wzrostu jak nic) Niepełnosprawny, ruchy rąk nieskoordynowane.Muszę tu zaznaczyć,że każda decyzja w sprawie mieszkańca jest przemyślana, poprzedzona obserwacjami, konsultowana. Po tygodniach, kiedy każdy posiłek Józka trał długo, zapadła decyzja, że musimy go karmić, przed posiłkami na stołówce.W DPS wszystko ma bowiem swój rytm, czynności muszą być wykonywane jedne po drugich, bo wiadomo ze wszystkim trzeba zdążyć. I tak zaraz po śniadaniu przychodzi czas na pielęgnację i kąpiele według grafiku, zajęcia rehabilitacyjne, warsztaty i zajęcia w świetlicy. Wracając do Józka. Był on naszym ulubieńcem. Miał apetyt,więc karmienie go nie sprawiało problemów. Współpracował z nami podczas wszystkich czynności pielęgnacyjnych. Było w nim coś bardzo ujmującego.Zwykle uspokajałam się przy nim.Jeżeli oczy są zwierciadłem duszy to jego orzechowe oczy były po prostu piękne. Rzadko się uśmiechał,ale jeżeli już to zrobił był to naprawdę wyjątkowy uśmiech. A przecież to nie był mężczyzna piękny, w nim było piękno. Odpowiadał cicho tylko tak lub nie. Raczej przemawiały gesty niż słowa. Na pewno był to człowiek cichy, który swoją osobą nie chciał absorbować całego otoczenia.Regularnie odwiedzał go młodszy brat. Młodszy,ale to nie znaczy młody, około 70. Odwiedzał Go w pokoju, czasem wychodzili na korytarz, gdzie stał rząd foteli.Któregoś razu gdy biegłam przez korytarz tak własnie ich zobaczyłam.Młodszy siedział na fotelu przechylony w stronę starszego brata siedzącego na wózku. ROZMAWIALI!. To było dla mnie coś nowego, bo Józek coś mówił do brata.Z postawy, ruchów i gestów nie wynikało,że oprócz niepełnosprawności fizycznej ma jeszcze inną.Zachowałam ten obrazek w swojej pamięci. Potem kiedy bodajże przebierałam pościel w pokoju Józka,jego współlokator z pokoju powiedział mi coś, czego też nigdy nie zapomnę-" Jego brat mówił mi, że matka musiała go ukrywać w czasie okupacji, szczególnie gdy do wsi wpadali Niemcy. Przecież by Go od razu zabili!".
A to już kwiaty dla Was- za zaglądanie, czytanie, komentowanie. Udanego weekendu!