wtorek, 20 maja 2025
Zwierzaki i rośliny Torunia.
Witajcie moi drodzy, jak zawsze dziękuje Wam za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Jotce i Monice za udział w zabawie.Miałam ochotę pociągnąć temat, ale sama nie wiem... Dziś po emocjach, o których lepej nie pisać, temat lekki i miły dla oka, choć nie mówię,że będę unikać tekstów.
W Toruniu znaleźliśmy dwie Kocie Kawiarnie.Oczywiście musieliśmy tam koniecznie, ale to koniecznie wejść i napić się kawy. Moją ulubioną obecnie americano w różowej, wielkiej filiżance, przywiózł mi koci robot.
Ta perska piękność uwielbia wylegiwać się w oknie wystawowym, kusić i zapraszać do kafejki. Niestety nie słyszy.
Tego uroczego brytyjczyka długo musiałam zachęcać do pozowania. Co ja do niego z telefonem, to on odwracał się i już ! I długo było trzeba czekać,żeby zobaczyć te cudne oczęta.
Ten nie miał uwag i właściwie było mu zupełnie obojętne, czy ktoś na niego patrzy czy nie.
Martin Caparros w wywiadzie dla Newsweeka powiedział: " Przemieszczanie się, poznawanie nowych miejsc i ludzi to mój sposób na to, by rozciągnąć czas, umieszczając na jego linii swego rodzaju kamienie milowe, znaki. Czas w podróży mija dużo wolniej niż czas spędzony w domu."
" Z drugiej strony żyjemy w bardzo ograniczonym świecie- w kręgu osób do nas podobnych: rodziny, kolegów z pracy, przyjaciół i znajomych, a przecież świat jest pełen ludzi i rzeczy, które w niczym nie przypominają naszego otoczenia. Podróżowanie jest jednym z niewielu sposobów, by wyjść z tej bańki, wychylić się na inność, zrozumieć, jak wszystko jest względne. Pozwala zobaczyć,że to, co wydaje się niezwykłym problemem, zdarza się wielu ludziom na wiele innych sposobów." ( " Jestem średnioterminowym optymistą" Z Martinem Caparrosem rozmawiała Małgorzata Mierżyńska " Newsweek 12-18 05.2025) Martin Caparros lat 67, Argentyński pisarz zamieszkały w Madrycie, autor " Głodu", "Nameryki" oraz niedawno wydanej " Tamte czasy. Raport z teraźniejszości"
W Toruniu znajduje się ogród zoobotaniczny. To niezwykłe połączenie mini ogrodu zoologicznego z ogrodem botanicznym.
Najbardziej zauroczyła nas panda mała.
Mieliśmy sporo czasu i siedzieliśmy przy nich dobrą godzinę. Nie dość,że śliczne, to jeszcze prowadzą w ogrodzie ciekawy sposób życia. Co jakiś czas podchodziły i zjadały liście bambusa. A potem nieustannie chodziły po ustawionych dla nich rusztowaniach. A ich łapki przypominały chód Charliego Chaplina w za dużych butach. Oj, zazdrościliśmy im tej energii i po powrocie do domu był kurczak curry z dużą ilością bambusa.
W pawilonie z egzotycznymi ptakami widoczne duże ogłoszenie, aby zachowywać się w miarę cicho, by nie denerwować ptasich rodziców, którym właśnie wykluły się pisklaki. Przedszkolaki, które tam akurat były, nie potrafią jeszcze czytać, więc nic sobie z tych próśb nie robiły.
Inne ogłoszenie mówiło,żeby szukać zwierzaków w górnej części pawilonu. A tymi zwierzakami były leniwce.
Owce kameruńskie słychać było w całym ogrodzie, a także to,że ktoś się właśnie zbliżył do ich zagrody. Beczały jak najęte, podchodziły do ogrodzenia, patrzyły na ręce przybyszów, oczekując na smaczka. Karmę można było kupić u pani w kasie.
I Królewskie ( dla mnie) kwiaty w ogrodzie.
Krzew nazywa się Kielichowiec Raulstona i pochodzi z USA.
A to już nasza piękność- dzika róża.
Nie brakowało miłych zakątków.
I ciekawych instalacji. Poza tym miejsce pomysłowo zorganizowane z myślą o najmłodszych odwiedzających ogród.
I to byłoby tyle na dziś. Jeszcze raz dziękuję za Waszą obecność i poświęcony czas. Dobrego tygodnia Wam życzę.
piątek, 16 maja 2025
Majówka w Toruniu.
Witajcie moi drodzy, choć maj w tym roku wyjątkowo zimny, postanowiliśmy pojechać na majówkę. Wybór padł na Toruń. Oszczędzę Wam encyklopedycznych informacji na temat tego miasta, bo na pewno, jest to miasto wszystkim znane, a co warto w nim zobaczyć znajdziecie tez trudu w Internecie. Nasza wyprawa trwała kilka dni i w związku z tym nie zaplanowaliśmy intensywnego zwiedzania. Choć muszę powiedzieć,że każdego dnia robiliśmy po kilkanaście kilometrów- pieszo.
Toruńska piernikarka.
Pierwszy raz oglądaliśmy Toruń z mostu idąc od stacji PKP Toruń Główny i muszę powiedzieć,że choć znałam tę panoramę, teraz zachwycałam się nią na nowo.
Poziom wody w Wiśle, niestety niski.
Po wejściu na Stare Miasto zauważyłam bardzo miły dla oka widok -wszędzie pełno szkolnych wycieczek.
Miasto Kopernika zachwyca- urokliwymi uliczkami, wystawami sklepowymi i artystycznymi detalami.
Teatr Pomorski Baj.W czasie naszego pobytu wystawiali " Szewczyka Dratewkę".
Złapię ten worek czy nie?!
Na Bulwarze Filadelfijskim można było dokarmiać...wróble!
Dzień pełen wrażeń i wreszcie nocleg, w bocznej uliczce Starego Miasta, w starej kamienicy. To miejsce od razu polubiłam, bo ja dobrze czuję się w takiej przestrzeni. Strome i kręte schody na wszystkie piętra(3). Oj, nie dla imprezowiczów. Duże pomieszczenie z aneksem kuchennym. Do dyzpozycji- czajnik elektryczny i mikrofala.Komplet do biesiadowania- stół i cztery krzesła. Łazienki w głębi korytarza- dwie i po środku WC( po remoncie, wszędzie wzorowa czystość) Pokoje wyposażone w podstawowe sprzęty. Widok z okna na uliczkę. Chyba mam coś z " osiedlowego monitoringu" bo siedziałam w tym oknie i obserwowałam co dzieje się na ulicy w każdej wolnej chwili,( W domu tego nie mam)kiedy oczywiście przebywaliśmy w noclegowni. Opowiedzieć czy nie?! A opowiem! Pierwsza noc w nowym miejscu zawsze jest dla mnie pewnym wyzwaniem. Mimo zmęczenia przewracam się z boku na bok i nie mogę zasnąć. Nie zasłoniliśmy kotar i blask latarń z ulicy wdzierał się do pokoju. Było już po północy, gdy usłyszałam odgłosy na ulicy. Stali na przeciwko siebie- troje w jednej linii- dwóch mężczyzn i mała, drobna kobieta i zwrócony do nich wysoki, szczupły mężczyzna.Czarny pies o długich łapach spuszczony ze smyczy radośnie biegał w jedną i drugą stronę ulicy, nie wydając żadnego dźwięku. Między osobami krążyła butelka, pili z "gwinta" czyli tzw. "hejnał". Kiedy butelka została opróżniona najwyższy, który z trudem trzymał się na nogach, otworzył drzwi kamienicy i zaprosił wszystkich na górę.
Następnego dnia było na tyle ciepło,że otworzyliśmy okno. W kamienicy na przeciwko na drugim piętrze okno otwarte miało obydwie połówki. Było już po imprezie, śpiewali przebój " Kobranocki"- "Kocham Cię jak Irlandię"na dwa głosy. Nastrój znieniał się z minuty na minutę i już po chwili Ona w bardzo niecenzuralnych słowach oznajmiała mu, że za chwilę wyrzuci go ze swojego domu. A wiecie,że dopiero po powrocie z Torunia doszło do mnie,że to okno nosiło zakodowaną informację dla pozostałych członków jego paczki?! Maż stwierdził- " O suszy buty na parapecie..." Nic podobnego. Otwarta lewa połówka okna, nic na parapecie- jestem sam,zapraszam. Otwarte całe okno- Jesteśmy obydwoje w domu. Buty na parapecie ustawione jeden za drugim w lewą stronę- Poszedłem na miasto. Buty " idą" w prawą stronę- Poszłem lub pojechałem na rowerze w wiadomym celu.Zagadka Co mogło znaczyć okno otwarte na oścież i buty ustawione po środku, czubkami na zewnątrz?! Strzelajcie! Niech Was poniesie wyobraźnia! Od razu powiem- ja nie znam prawidłowej odpowiedzi, więc każda będzie dobra.
To tyle na dziś. Ciąg dalszy nastąpi. Dziękuję Wam za zaglądanie, czytanie, wspaniałe komentarze. Dobrego weekendu!
czwartek, 8 maja 2025
Majowe to i owo.
Witajcie Moi Drodzy, Minęła majówka i pomyślałam,że najwyższy czas pojawić się na blogu. Dziękuję Wam za obecność, przemiłe komentarze i życzenia na dalsze blogowanie.
Pierwsze dni maja minęły mi na spacerach i towarzyskich spotkaniach.
3 maja nad naszym zalewem został otwarty nowy mini bar tak zwana mała gastronomia.(Zdjęcie zrobione w przeddzień otwarcia) Pojechaliśmy tam na rowerach kolejnego dnia. W ogródku sporo ludzi.Widok na zalew, z głośników rozkręcona na full leciała" Guantanamera". Zamówiłam najmniejszą zapiekankę, a i tak była ogromna.
Można było wyobrażać sobie,że jestem w Rio...
W Alejach kwitnące kasztany przypominają o maturach.W województwie łódzkim przystąpienie do matury zadeklarowało łącznie 20 271 osób, w tym 17 209 po raz pierwszy, a 3063 - po raz kolejny, chcąc podwyższyć swoje wyniki.( Express ilustrowany z 5 maja 2025)Przed majówką maturzyści zostali zapytani o tematy jakie najchętniej widzieliby na poniedziałkowym egzaminie podstawowym z języka polskiego. Padły odpowiedzi,że chętnie pisaliby o miłości, zdradzie, zbrodni i przyjaźni. Niemile przez nich natomiast widziane byłyby tematy związane z Bogiem i Ojczyzną, hedonizmem oraz przyrodą. A było " Jak błędna ocena sytuacji wpływa na działanie człowieka" oraz "Źródło nadziei w trudnych sytuacjach". Maturzysta z łódzkiego LO po wyjściu z egzaminu powiedział-" Wybrałem temat o nadziei. Cały egzamin poszedł mi dobrze i jestem zadowolony. Odwołałem się między innymi do " Zbrodni i kary", " Księgi Hioba" oraz sytuacji Polaków pod zaborami.( Express ilustrowany z 6 maja)
"Matura 2025 z języka polskiego składa się z trzech części: testu sprawdzającego umiejętności posługiwania się językiem, testu historyczno- literackiego i wypracowania. Do zdobycia jest maksymalnie 60 punktów. Żeby zdać , konieczne jest uzyskanie minimum 30 procent z tej puli. Uszczuplona została lista lektur obowiązkowych. Krótsze mogą być również pisane przez maturzystów wypracowania- na poziomie podstawowym zdający mogą napisać tekst o długości 300, a nie 400 wyrazów."( tekst Magdaleny Jach) Ależ mnie to zaciekawiło- tekst z 300 wyrazów!
W całym mieście na potęgę kwitną tamaryszki.
Na miejskim stadionie mimo dość chłodnej aury trwają sportowe treningi.
Miałam ostatnio ciekawą lekturę. Przeglądając ofertę dyskontu książkowego zobaczyłam znajomy tytuł. Znajomy i nieznajomy, bo de facto kiedyś, w dzieciństwie tej książki nie czytałam. Znana z dawnych lat jest mi przede wszystkim seria. Ale tytuł też się gdzieś w głowie kołatał.Tak mnie to zaintrygowało,że znalazłam ją w ofercie biblioteki i powiedziałam o tym naszemu moderatorowi z Klubu Książki. Jakież było moje zdziwienie, gdy ta książka została zamówiona w sąsiednim mieście i czekała na mnie w naszej Bibliotece Pedagogicznej. Przy czym dziewczyny z biblioteki były lekko ubawione moim wyborem, bo to przecież powieść dla młodzieży. Wiktor Woroszylski ukończył ją w 1960 roku, a w 1962 została sfilmowana. Ten egzemplarz pochodzi z 1974 roku. I tu kilka słów wyjaśnienia. Chłopcy z mojego pokolenia z zapałem oddawali się na podwórkach zabawom w wodza Apaczów. Łuki, strzały i czasem pióropusze były bardzo popularne. Ten i tamten radośnie oznajmiał światu - ja jestem Winnetu, a ja Cochise! Filmy rozbudzające takie emocje trafiały do nas z dużym opóźnieniem, ale to nie miało znaczenia. Prawie każdy chłopak chciał być Indianinem! W latach 1956- 1960 powstał serial- " Złamana strzała", odcinkowa opowieść oparta na faktach o przygodach wodza Apaczów Cochisa i jego przyjaciela, opiekuna rezerwatu indiańskiego Toma Jefferdsa. Z kolei Winnetu to tytułowy ( fikcyjny) bohater powieści niemieckiego pisarza Karola Mya. Po książce powstała seria westernów produkcji niemiecko- jugosłowiańskiej. W rolę indiańskiego wodza wcielił się francuski aktor- Pierre Brice( obiekt westchnięć, podobnie jak Zorro czyli Diego de la Vega, grany przez Guy Williamsa).
O czym jest książka Woroszylskiego?! Lecę ze spojlerem, bo założę się,że nikt się na tę książkę nie skusi. Głównym bohaterem jest Mirek, uczeń V klasy szkoły podstawowej, który marzy, żeby zostać Indianinem. Ma nawet indińskie rekwizyty, jak choćby pióropusz. Mirek mieszka w Warszawie z mamą nauczycielką przedszkola, ojcem, który uprawia wolny zawód - układa krzyżówki dla popularnych czasopism, a w wolnym czasie namiętnie gra w gry liczbowe i siostrą Małgosią, maturzystką, która nad łóżkiem ma portret Jamesa Deana, amerykańskiego aktora, który zginął w katastrofie samochodowej.Pan Kubiak czyli tato Mirka, w czasie wojny służył w polskim lotnictwie w Anglii i przyzwyczaił się do porridżu. I teraz na śniadanie u nich codziennie to samo- porridż.Są to po prostu płatki owsiane z mlekiem. " Kupuje się płatki owsiane i- uchowaj Boże, nie gotując , bo wtedy wyjdzie owsianka, a nie porridż- na surowo , zwyczajnie rozsypuje się do talerzy albo kubeczków. Następnie zalewa się te płatki mlekiem- gorącym, takim sobie lub też całkiem zimnym, jak kto woli- i w takiej postaci się to je." Ale mniejsza z porridżem, pan Kubiak ma przyjaciela z wojska Eligiusza, który go szantażuje, bo prowadzi gangsterskie interesy i zdolności kolegi są mu potrzebne do rozprucia kasy w sklepie jubilerskim. Całej szajce i Kubiakom przygląda się przebrany za starca inspektor milicji oraz Tadek, redaktor " Sztandaru Młodych". Redaktorek wciąga piątoklasistę w swoistą zabawę, na biegu wymyśla test na Indianina składający się z wielu sprawności.Mirek zostaje porwany i przetrzymywany w piwnicy.Akcja się zagęszcza i komplikuje. W rezultacie dzielny Mirek pomaga w ujęciu bandytów.Potem we śnie widzi się przy ognisku Apaczy, dostaje imię- Dzielny Łoś, wojownik plemienia Apaczów!
Oczywiście nie brakuje pouczeń dydaktycznych, niektóre wypadają dość zabawnie. W jednej z ostatnich scen inspektor milicji przychodzi do Kubiaków,żeby opowiedzieć co tak naprawdę się wydarzyło( szybkie podsumowanie) i przyprowadza ze sobą kilka osób, mama Mirka robi przerażoną minę- " Panie domu, kiedy słyszą o niespodziewanych gościach, nie dlatego robią przerazoną minę,że są niegościnne, tylko dlatego, że nie mają ich czym poczęstować i boją się wielkiego wstydu. Skoro jednak to niebezpieczeństwo zostaje zażegnane, panie domu, chętnie widzą u siebie gości. Zapamiętajcie to, chłopcy, na przyszłosć, kiedy się ożenicie." Książka ma 206 stron, z przyjemnością przeczytałam w dwa wieczory.A czy Wy lubicie książki i filmy " o Indiańcach", seriale, westerny ?
A to kwiatek z biblioteki. Dostałam za oddanie swojej książki.
Tulipanki z mojego wejskiego ogródka w podzięce dla Was,za zaglądanie, czytanie i komentownie. Miłego weekendu.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)