piątek, 15 sierpnia 2025

Uniejów i zajęcia w upał.

Witajcie w upalny dzień! Dziękuję za tyle ciepłych słów! Ku radości wielu pojawiło się wreszcie upalne lato. Zła wiadomość jest taka ,że wraz z nim zjawiły się komary, które tną wieczorami niemiłosiernie.
Dziś relacja z Uniejowa. Odwiedziliśmy go na powitanie wakacji.
Uniejów- miasto położone nad Wartą w województwie łódzkim, powiat poddębicki. 3000 mieszkańców.
W 2008 otwarto Termy Uniejów z gorącymi solankami leczniczymi, a od 2012 roku miasto posiada status miejscowości uzdrowiskowej.Podstawą do nadania statusu uzdrowiska były właściwości ciepłych wód leczniczych zawierających między innymi siarkę, radon, fluor, chlorki miedzi i żelaza, związki kwasu metakrzemowego oraz jodu, którego zawartość jest taka jak w Bałtyku. ( źródło: Wikipedia)
Od lat jeździmy do Uniejowa i wprost nadziwić się nie możemy, jak miasto rozkwitło po odkryciu gorących wodnych źródeł. Przy czym bardzo rozbudowała się część w pobliżu Term- gastronomia i noclegi. A miasto zyskało tańsze ogrzewanie zimą.
Nasz pobyt w Termach trwał 2 godziny. Za bilet normalny zapłaciłam 78 zł. Najbardziej upodobałam sobie mały basenik 1,1m głębokości, solankowy, ze sferą ciszy, jacuzzi i biczami wodnymi. Mnogość basenów i brak czekania na dostęp do przebieralni jest zdecydowanie na plus, Termy Uniejów oceniam lepiej niż Termy Poddębice.
Po rekreacji na basenach przyszedł czas na małe co nieco. Wybraliśmy mały chiński bar po drugiej stronie Warty. Za mną od dawna " chodziło" chińskie jedzenie. Nie zadowoliło mnie ani to w orientalnym barze w Toruniu, ani w Zgierzu. Dopiero tutaj naprawdę mi smakowało. Poza tym czyściutko, schludnie, przyjemny ogródek z begoniami, płatność tylko gotówką. Wzięliśmy sajgonki z frytkami, ryżem i surówkami. Wszystkie stoliki w ogródku ciągle zajęte. Obserwowałam małą 6 osobową grupę dzieci niepełnosprawnych z opiekunem.Było w nich tyle radości, a od tego człowieka, który z nimi był, bił taki spokój i zadowolenie, że aż przyjemnie było na nich patrzeć. Potem przyszła grupa młodych, bardzo hałaśliwych mężczyzn. Śmiali się z gospodarzy,że kaleczą polski język. Ich odzywki były głośne i chamskie.
W powrotnej drodze wstapiliśmy do Bronowa, do dworku Marii Konopnickiej, który obecnie jest w remoncie.
Na dzisiejszy dzień przyda się wiatraczek lub wachlarz. Wiatraczek znalazłam w szufladzie komody, kiedyś, kilkanaście lat temu był dodatkiem do jakiejś gazety. Dwa paluszki i po raz pierwszy sprawdziłam jak działa. W moim przypadku nie sprawdza się wyrzucanie starych przydasi. One u mnie po wielu latach mogą się przydać.
Obrazek z piankowych brokatowych arkuszy i filcu.
Rekonwalescencja przebiega u mnie dzięki Bogu prawidłowo. Obecnie zmieniam skórę jak wąż, bo po szpitalu jak zawsze miałam gigantyczne uczulenie. O wychodzeniu na słońce nawet nie ma mowy. Wreszcie po wielu miesiącach doczekałam się schematu obrazu na xxx i całe wczorajsze popołudnie dobierałam mulinę.
Podstawę stanowią kolory zielone.Jasne, ale przede wszystkim zieleń późnego lata. W palecie DMC to numery 500, 501, 503- niebieskozielony bardzo ciemny,ciemny i średni. Teraz tylko zabezpieczyć tkaninę i zacząć wyszywanie w oparciu o schemat.Po powrocie ze szpitala kupiłam sobie nową Biblię i codziennie czytam rozdział lub kilka. List do Galacjan 5;14 : Całe bowiem prawo wypełnia się w tym jednym słowie, mianowicie:Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. I tym akcentem kończę dzisiejszy post. Jeszcze raz dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Przyjemnego, słonecznego długiego weekendu Wam życzę!

czwartek, 7 sierpnia 2025

Obrazek wakacyjny. Opowieść szpitalna.

Witajcie, dziękuję za życzenia zdrowia, za Waszą obecność,zaglądanie, czytanie i komentowanie.
Obrazek, który niedawno skończyłam.Jakoś na początku wakacji wybrałam w pasmanterii tę kanwę drukowaną 15x 15 cm. Jest róża, motylek, biedronka, tudzież inne kwiatki. W sam raz na wakacyjne haftowanie.
Miałam prostokątną ramkę, passe portout w kolorze mięty i trochę luźnej przestrzeni do zagospodarowania. Zrobiłam zakładeczkę i kilka kwadratów w kolorze malwy kordonkiem Kaja 15.
Wszystko połączyłam i wyszedł taki oto obrazek.
Obiecałam opowieść. W marcu po USG okazało się,że muszę mieć operację.Po dokonaniu pozostałych badań( biopsja i rezonans magnetyczny bez kontrastu) czas leciał nieubłaganie i endokrynolog wystawił mi skierowanie do szpitala. Nie było na co czekać, tarczyca była ogromna," przenoszona". Termin od zgłoszenia- półtora miesiąca. Najgorsze jest czekanie i wyobraźnia, która podsuwa czarne scenariusze. Jakby tego było mało w lipcu zmarła Asia Kołaczkowska, a później gdzieś przeczytałam,że 40- letnia wenezuelska modelka postanowiła poddać się liposuksji i po operacji dostała zatoru płucnego, i zmarła. W wyznaczonym czasie zgłosiłam się na chirurgię w mieście mojego urodzenia. Cały dzień tylko wywiady i wywiady( endokrynolog, anestazjolog, laryngolog), pobieranie krwi i badania prowadzone przez studentki, i studentów. Wzięłam sobie różne umilacze na ten czas przed operacją, ale towarzystwo w pokoju było tak doborowe,że przegadałyśmy całe popołudnie. Wieczorem zaczął mnie oblatywać strach. Danusia stwierdziła-" Wszystkie co idą na zabieg, tak mają". A siedziała już w szpitalu dwa tygodnie. Po północy udało mi się zasnąć. Była 2 w nocy, gdy ze snu wybudziło mnie głośne wołanie- "Pomocy, pomocy, pomocy. Matko najkochańsza ratuj!" I tak przez około godzinę. Spotkałyśmy się na sali pooperacyjnej. Przyjechała jakiś czas po mnie. Okazało się,że to 92- letnia Gienia( imię zmieniłam) z demencją i skrętem kiszek. Powinna leżeć, a siedziała wrzeszcząc- " Przywiązali mnie, ruszyć się nie dają, boli, boli , boli. O matko najukochańsza ratuj!" Pielęgniarka Terenia złapała się za głowę i co sił w nogach pobiegła na korytarz oddziałowy wołać ludzi do pomocy. Przyszło chyba z pół tuzina i nuże Gienię kłaść na łóżko, przywiązaywać urządzeniami i komentować czy przy okazji szwom się nie dostało. Faktem jest,że wszyscy salę pooperacyjną wspominali jak koszmar. To była moja szósta operacja i przyznam się,że sala pooperacyjna dała mi się teraz bardzo we znaki. Wcześniej chyba byłam faszerowana środkami przeciwbólowymi w połączeniu z nasennymi, i dzięki temu ten czas mijał jak w półśnie. Tutaj nic takiego, nie spałam. Z jednej strony paluch z nakładką- mierzenie saturacji, w nosie rurki z tlenem, prawa ręka uwięziona w rękawie do mierzenia ciśnienia- pompowanie rękawa co godzina.Leżenie na wznak,jedynie głowę można było położyć na bok. Gienia zawodziła cały czas i było mi przykro z tego powodu. Jak ona "Matko naukochańsza ratuj, przyjdź z pomocą" to zaczęłam się na głos modlić, żeby Pan ulżył jej cierpieniu.Już darowałam jej to nocne wzywanie pomocy. Kiedyś zespół Gang Marcela śpiewał- "Prawdą inni ludzie są, którym jest tak samo źle..." Racja. Wreszcie Gienia umęczona zasnęła, głośno chrapiąc.Z kolei mnie zaczęło mocno czyścić po narkozie...Spocona, zmęczona czekałam na ranek. Chciałam pić, ale przecież nie wolno było. Rano dostałam śniadanie, ale napiłam się tylko herbaty. Wkrótce zawieźli mnie na normalną salę. Chwila oddechu i maraton kroplówek. Jedna musiała lecieć bardzo wolno.Całą noc leciała, a rano okazało się,że niewiele ubyło. A tu już przynieśli następną taką samą...To był drugi moment, gdy dopadła mnie bezsilność. Zaczęłam w kółko w myślach powtarzać Flp 4;13. W kółko i w kółko, i w kółko. Ustąpiło zniechęcenie, dam radę- pomyśłałam. A za chwilę przyszedł O. i powiedział,że wystarczy już tej kolejnej kroplówki. Potem dowiedziałam się, że przyszły wyniki, są w normie i wypisują mnie do domu.
To tyle na dziś. Pozdrawiam Was serdecznie. Dobrego weekendu.

wtorek, 29 lipca 2025

Kreatywne obrazki i inne rewelacje.

Witajcie, dziękuję Wam za obecność, zaglądanie, czytanie i komentowanie. Dziś kilka spontanicznie zrobionych obrazków przeze mnie, moją córkę i wnuczkę oraz kilka słów o tym co się u mnie działo.
Którejś soboty zrobiłyśmy sobie wieczór twórczości kreatywnej i oto co z tego wynikło. Obrazek mojej córki.
Oprawiając ten obrazek bez szkiełka, wykorzystałam gotowy rysunek storczyków z papieru wyścielającego ramkę i tym samym dodatkowo pracę poszerzyłam.
Obrazek Kaliny.
Mój. Wykorzystałam naszywki zakupione w pasmanterii, filc i odpowiedni papier ozdobny.
A propos wydarzeń minionego tygodnia, to 25 lipca miałam bliskie spotkanie ze skalpelem na oddziale chirurgicznym.Od wielu miesięcy zamartwiałam się tym bardzo intensywnie, ale nie chciałam wcześniej o tym pisać. Z perspektywy tego co mi się zdrowotnie przydarzyło uważam,że lepiej takie " rewelacje" opisać po fakcie, niż przed. Tymczasem od wczoraj instaluję się i stabilizuję w domu. Dziś już nie mam siły,żeby o tym pisać, ale postaram się ułożyć jakąś zgrabną historię ogarniającą te bardzo emocjonalne stany. W miarę możliwości będę odwiedzać Wasze blogi. Pozdrawiam i dobrego tygodnia Wam życzę.

poniedziałek, 7 lipca 2025

Kwiaty i zwierzęta w lecie. Recenzja książki.

Witajcie, Dziękuję Wam za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Za dyskusję jaka się wywiązała! Dziś krótka recenzja książki i pare fotek.
Po dwóch dniach upału- tydzień zapowiada się pochmurny i deszczowy.Co można powiedzieć to można, ale nie dla wszystkich to lato jest dziwne.Zobaczcie jak wystrzeliły ogrodowe jukki.
Nie mogłam się doczekać, aż ten gigant zakwitnie- ale oto mamy! Niektóre jukki zaczynają się pochylać od nadmiaru własnego ciężaru.
Czy pisałam,że miałam przez co najmniej 2 miesiące jakiś wstręt do beletrystyki? Zaczynałam książkę i zupełnie nie chciało mi się jej kończyć. W stercie między kwiatami doniczkowymi umieściłam spory stosik " wstydu". A na wierzchu książka Alice Basso "Porachunki bezimiennej pisarki" kusiła mnie ilekroć szłam na balkon.- Weź mnie, weź i przeczytaj! Książkę wygrzebałam jakiś czas temu za symboliczną sumę 12.99 zł w którymś z marketów.Ostatnio dobrze mi idzie czytanie włoskiej beletrystyki. Autorka - Alice Bassco urodziła się w 1979 roku w Mediolanie. Od 2006 roku mieszka w Turynie. Po latach pracy w różnych wydawnictwach jako redaktorka i tłumaczka, w 2015 roku zadebiutowała swoją pierwszą powieścią.
Główną bohaterką tej książki jest 34- letnia Silvana Sarca, która pracuje w wydawnictwie w Turynie jako ghostwriterka. Pisze książki, artykuły na zlecenie i nie jest ujawniana jako autorka. Dostaje za to gówniane pieniądze i musi patrzeć na to, jak inni dzięki niej odnoszą sukcesy i odbierają hołdy w świetle jupiterów. Silvana potocznie zwana Vani ubiera się na czarno, sama obcina sobie włosy, smaruje usta fioletową pomadką i wygląda o 10 lat młodziej niż ma w istocie.Jej kontakty z rodziną są kiepskie, szczególnie z siostrą Larą.Uchodzi za osobę aspołeczną i pozbawioną żywych relacji towarzyskich. Oprócz niesamowitego oczytania i inteligencji ma też szczególny dar, dzięki któremu pomaga nastolatce Morganie, eterycznej Biance, która gada z Aniołami i rozkręciła w sieci prawdziwe imperium, komisarzowi policji, i pewnemu przystojnemu profesorkowi, któremu napisała książkę. Riccardo prawdziwe męskie ciacho z wdzięczności wchodzi z Vani w związek romantyczno- intymny. Jednak podpada Vani, gdy ona staje się świadkiem wymiany sms i mailowej między nim a jej szefem Enrico. A zemsta jest słodka!
Nie wiem jak Wy, ale ja lubię takie pełnokrwiste bohaterki, które nie mażą się a podejmują właściwe działania, kiedy trzeba. Vani od pierwszych stron budziła moją sympatię. Książkę czyta się dobrze. Wszystkie wątki są wyjaśniane krok po kroku. Na koniec krótka rozmowa z autroką, która zagrzewa do zapoznania się z kolejną częścią książki.Przecież Riccardo, któremu tak się dostało, nie można tak po prostu zostawić w stanie jakby po nim przejechał walec, czyli efekcie zemsty Vani. Ogólem autorka napisała pięć części o Vani, w Polsce, z tego co zdążyłam się zorientować przetłumaczone są dwie.
Na zdjęciu spotkanie Zojki - czarnej suczki mojej córki, z Niko, miejscowym przystojniakiem. Zojka ma coś z pinczera i jamnika, Niko - z jamnika i pudla. Poznali się w ubiegłym roku, kiedy Zojka przyjechała do nas na ponad tydzień. To on zainicjował zabawę, a Zojki nie trzeba było dwa razy prosić. Jednak następne spotkanie było za rok i Nikuś zdążył już zapomnieć Zojkę. Zojka wyrwała do niego w podskokach, a Niko zasuwał ile sił w krótkich nóżkach w przeciwną stronę. I tak się wtedy skończyło- " Chodź Nikuś pobaw się z Zojeczką!"
Niko ma oczywiście swoją panią- E., która bardzo o niego dba, ale też całe osiedle lubi Nikusia, bo on często sam spaceruje po osiedlu.Jest przyjazny, ale ostrożny, nie podchodzi do ludzi, których nie zna.Sąsiadka z parteru, jak słyszy szczekanie Nikusia,że chce wejść, otwiera mu drzwi.
Na zdjęciu gołebie, ale chcę napisać o innym ptaku, którego słyszę po zmroku. Ostatnio przesłuchałam odgłosy wszystkich " nocnych Marków" i bardzo mi pasuje do sokoła wędrownego. W każdym razie warto było poczytać i posłuchać o tym niesamowitym ptaku. Czy wiecie,że w locie potrafi osiągnąć prędkość 350- 400 km na godzinę? Poluje też w locie na mniejsze ptaki i zwierzęta. W Polsce jest zaledwie kilkadziesiąt par tych osobników. Nazwa sokół wędrowny jest myląca, bo wędrują tylko młode osobniki, starsze potrafią osiąść w miastach. W Warszawie i Gdańsku na przykład,są budki z kamerkami, gdzie można obserwować ich miejsce lęgowe.Sylwetka sokoła wędrownego jest kopiowana na przykład przez konstruktorów samolotów odrzutowych.
A te kiciusie mogą sobie w czasie upału odpoczywać w takim zacienionym ogrodzie.
I to by było tyle na dziś. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę dobrego nowego tygodnia.

czwartek, 3 lipca 2025

Już lato.

Witajcie! Dziękuję za zaglądanie, czytanie i komentowanie. Dziś będzie luźny post, bo lato, bo wakacje, bo upał.
Niedawno przeglądając FB trafiłam na ciekawy tytuł- Życie wśród rozproszeń. Bardzo mnie to zainteresowało, jednak,żeby przeczytać cały artykuł musiałam lecieć do kolportera prasy i kupić " Tygodnik Powszechny"( ewentualnie wykupić dostęp do tygodnika).Z tematem zmierzyła się dziennikarka Olga Drenda. Opisała ona doświadczenie, które wszyscy dobrze znamy- "czekanie na wiadomość, obawianie się, czy przypadkiem nie przyszła wiadomość lub sprawdzanie po raz kolejny, czy nie przyszła, a w międzyczasie co najwyżej sprawdzanie nagromadzonych powiadomień." I podsumowuje: " Dzisiejszy świat ograbia z otwierających głowę doświadczeń, premjując te bezwartościowe". Czy coś można z tym zrobić? Owszem, po stwierdzeniu faktu,że coś nam nie służy, spróbować poszukać czegoś co nas rozwija. Olga proponuje lekturę książek Antoniego Kępińskiego( 1918- 1972)- polski lekarz, psychiatra, naukowiec, humanista i filozof.Ponoć jego książki pisane są własnymi słowami, a ich język jest zdecydowanie bardziej zrozumiały niż wielu publikacji z dziedziny współczesnej popularnej publicystyki. Dwie myśli: nuda i pośpiech są przyczyną najgorszego zmęczenia. I druga-"przyjemność życia w dużej mierze wiąże się z wysiłkiem, jakiego życie stale wymaga".
Myślę,że książki Kępińskiego można znaleźć w bibliotekach i antykwariatach, trudniej o nie w księgarniach i dyskontach. To zresztą nie musi być Kępiński, a każdy inny, który głosi poglądy, które nam pasują. Ja na przykład jestem wielką fanką Gabora Mate.Urodzony 6 stycznia 1944 roku" kanadyjski lekarz węgierskiego pochodzenia specjalizujący się w badaniu i leczeniu uzależnień, a także powszechnie znany z unikatowego spojrzenia na zaburzenia deficytu uwagi ADHD i jego silnie zakorzenionej wiary w związek pomiędzy zdrowiem umysłu i ciała." Dla mnie Mate to przede wszystkim ekspert od traumy( rany) i specjalista od holistycznego podejścia do człowieka.
Cytat z Mate odnośnie małżeństwa- " Pobieramy się wnosząc do związku dysfunkcje naszych rodziców, a potem relacja albo zostaje przez to zniszczona, albo oboje wzrastamy. Związki są w dużej mierze procesem wspólnego dorastania- jeśli tylko jest to możliwe. Ale kiedy wiążemy się z kimś na stałe, odnajdujemy zarówno swoje największe marzenie, jak i najgorszy koszmar."
Krzewuszka już przekwitła, ptaki dobrały się z pary i prawie ich nie słychać. Rano drą się wronowate, po zmroku słychać sowę.Czy wiecie,że : " Ptaki miejskie śpiewają donośniej niż ich wiejscy kuzyni? Bo muszą przekrzyczeć hałas. Ale dopiero specjaliści dostrzegają w tym śpiewie inne zmiany, nabyte dopiero przez osobniki urodzone w mieście. Na przykład, śpiewają i nawołują się, podwyższając częstotliwość głosu do 400 herców. Wiele gatunków nauczyło się dostosowywać głośność śpiewu do natężenia miejskiego hałasu, gdy na ulicach jest ciszej , ponownie śpiewają na niższej częstotliwości." ( "Wróżka"czerwiec 2025,"Miastowy ptaszek")
Szpaki zeżarły nam wszystkie czereśnie. Sąsiad pocieszył,że "opędzlowały" mu trzy drzewa. Kiedyś z okna kuchennego obserwowałam jak u G. ptaki wpadły w winorośl oplatającą ścianię domu i w jednej chwili pożarły wszystkie winogrona. Za to wiśni, dorodnych i soczystych zerwałam kilka kilogramów.
Ptaki też stworzenia Boże. W razie czego melisa lub inna herbatka na uspokojenie. To tyle na dziś. Widzę,że pojawiło się sporo nowych Waszych postów. Miłego wakacyjnego weekendu Wam życzę.

czwartek, 19 czerwca 2025

Długi czerwcowy weekend.

Witajcie, Jak zawsze dziękuję Wam za zaglądanie, czytanie, komentowanie.Właśnie zaczął się czerwcowy długi weekend, więc post będzie leniwy, a w nim wszystkiego po trochu.
Zdjęcie zrobione przez moją córkę.
Deszczowo, burzowo i wietrznie.
A za chwilę słonecznie...
Park w takie dni wygląda ciekawie. Zieleń staje się bardziej intensywna.
W naszej gminie czystość to sprawa istotnia.Kosz obok kosza, cały szpaler koszy.
Niedawno odwiedziłam Zgierz. Na zdjęciu ulica Długa.
Niektóre domy tkackie zostały odnowione.
Inne ciągle czekają na remont.
Kołatanie Artura Żaka będziemy w poniedziałek omawiać w Klubie Książki.Maszyny takie jak ja. Ian McEwan beletrystyka pierwsza liga." Ian MacEwan posiadł rzadką umiejętność pisania lekko i zabawnie o sprawach istotnych, dotyczących najbardziej palących problemów współczesnego społeczeństwa." Prawda. Tu nawiązuje do początków sztucznej inteligencji i wojny o Falklandy.Niech będzie w tobie pokój łąk Rozważania księdza Mieczysława Malińskiego na każdy dzień roku. Kupiłam po promocyjnej cenie na kiermaszu przed Księgarnią w Alejkach.Teoria Pozwól im. Mel Robbins. Poradnik dotyczący relacji.W skrócie jak dojść do stanu, gdy uznamy,że inni mają prawo do własnych opinii i tym samym my mamy prawo do własnych. Pozwolić im( i na siłę nie przekonywać) i pozwolić sobie( i tym samym nie pozwolić innym wejść sobie na głowę). Lektura tych pięknych książek przede mną. A co Wy byście wybrali z tej małej oferty?
Londyn rok 1982. 32- letni Charlie za dużą gotówkę właśnie kupił sobie robota mężczyznę o imieniu Adam. Trzeba go tylko zaprogramować. Do pomocy zaangażował swoją sąsiadkę 22- letnią Mirandę. Żeby dać Mirandzie swobodny czas na programowanie Adama Charlie wyszedł na spacer.Po małej rundce usiadł na ławce w pobliżu placu zabaw.Mały, może 4- letni chłopiec nagle zainteresował się przedmiotem połyskującym w słońcu. Jego matka siedząca na ławce odwrócona plecami do Charliego woła malca. Chłopiec nie reagował. Całkiem pochłonięty był oglądaniem kapsla wbitego w asfalt. Matka wołała dziecko coraz bardziej zniecierpliwiona." Sfrustrowana kobieta zaklęła głośno, rzuciła papierosa na ziemię, podbiegła do chłopca, złapała go za ramię i trzepnęła go po gołych nogach. Kiedy wybuchł płaczem, uderzyła go po raz drugi i trzeci.(...)Jego płacz tylko rozwścieczył matkę- Zamknij japę!- wrzasnęła- Zamknij się! Zamknij! Kiedy mały płakał coraz donośniej, matka złapała go oburącz za ramiona, ściągając brudny podkoszulek z jego brzucha, i zaczęła mocno potrząsać chłopcem. Są pewne decyzje,nawet te w sferze moralnej, które podejmuje się zupełnie podświadomie.Podbiegłem truchtem do placu zabaw, przeszedłem przez ogradzający go płotek i położyłem rękę na ramieniu kobiety- Przepraszam- powiedziałem. Proszę. Proszę tego nie robić.- Że co?- On jest jeszcze mały- powiedziałaem głupkowato- Może mu pani zrobić poważną krzywdę.- A ty coś, k..., za jeden?- Jest za mały, żeby zrozumieć, o co pani chodzi." Charlie i matka chłopca mierzyli się spojrzeniami." Ona pierwsza oderwała ode mnie wzrok. Patrzyła gdzieś ponad moim ramieniem i po chwili odkryłem dlaczego.- Hej, John!- krzyknęła. - Ten facet cię zaczepia?- Żebyś wiedział. W jakieś innej możliwej rzeczywistości- na przykład filmowej nie miałem się czego obawiać. John był mniej więcej w moim wieku, ale niższy, bardziej anemiczny, mniej wysportowany, słabszy. Gdyby w tamtym innym świecie próbował mnie uderzyć, mogłem go znokautować. Lecz w tym świecie nigdy w życiu- nawet w dzieciństwie- nikogo jeszcze nie uderzyłem.Jeśli szło o bicie się z ludźmi , nie wiedziałem od czego zacząć. Nie chciałem tego wiedzieć.- Serio? Teraz to John szykował się do walki, a kobieta dała krok do tyłu.- Z całym szacunkiem, on jest jeszcze mały. Nie powinno się go bić ani nim potrząsać.- Z całym szacunkiem, możesz się pan odp...Bo jak nie...John rzeczywiście wydawał się gotów mnie uderzyć.Podniosłem ręce w geście kapitulacji.- Niech pan posłucha. Oczywiście nie mogę panu nic zrobić. Mogę tylko mieć nadzieję,że pana przekonam. Dla dobra tego małego chłopca.Wtedy John powiedział coś, co kompletnie zbiło mnie z tropu.- Chce go pan?- zapytał.Przez dłuższą chwilę nie wiedziałem jak zareagować.- Słucham?- Może go pan sobie wziąć. Proszę bardzo. Zna się pan na dzieciach. Jest pański. Niech go pan zabiera do siebie. Wiedziony nagłym impulsem, postanowiłem podjąć grę ojca.- Dobrze- powiedziałem. Może pójść i ze mną zamieszkać.Formalności załatwimy później. Wyjąłem z portfela wizytówkę i podałem mu. A potem wyciągnąłem rękę do chłopca, a on ku memu zaskoczeniu, wsunął palce w moją dłoń. Pochlebiło mi to.- Jak ma na imię?- zapytałem.- Mark.- Chodź, Mark. Odeszliśmy razem od jego rodziców, zmierzając w stronę furtki ze sprężynowym domykaczem.- Udajemy, że przed mini uciekamy- powiedział głośnym szeptem chłopiec, a na jego zwróconej ku mnie twarzy pojawił się nagle szelmowski uśmiech.Zamierzałem właśnie otworzyć furtkę, kiedy usłyszałem za sobą krzyk. Kobieta podbiegła do mnie, odciągnęła chłopca i zamachnęła się otwartą dłonią, trafiając mnie nieszkodliwie w ramię.- Zboczeniec! Zamachnęła się ponownie , ale w tym momencie wtrącił się John.- Daj spokój!- zawołał znużonym tonem. Wyszedłem z placu zabaw i dopiero po przejściu kilkunastu kroków obejrzałem się za siebie.John brał własnie Marka na zaróżowione od słońca ręce.Nie mogłem go nie podziwiać.W jego taktyce krył się sprytny zamysł, którego wcześniej nie dostrzegłem. Pozbył się mnie bez walki, składając nierealną propozycję.Cóż to byłby za koszmar: musiałbym zaciągnąć chłopca do mojego mieszkania, przedstawić go Mirandzie i przez następne piętnaście lat dbać o jego potrzeby."
Mała podkładka pod kubek, dzieło mojej córki i moje.
A jak wykorzystałam motki? Ten z wyciągniętą nitką poszedł do heklowania jako pierwszy. W tydzień zrobiłam chustę.
A oto i ona.
To tyle. A jeszcze jedna informacja, gdyby ktoś wybierał się nad nasz Zalew na zapiekankę, gofra, lody czy kawę, to nic z tego! Bar, który prezentowałam Wam w jednym z wcześniejszych postów zamknął swoje podwoje po półtora miesiąca urzędowaniu. Zniknęło wszystko , nawet kostka brukowa. Pozdrawiam Was serdecznie. Miłego długiego weekendu Wam życzę!