piątek, 17 lutego 2017

Jeszcze w klimacie Walentynkowym...

Witajcie moi drodzy! Dziękuję Wam z całego serca,za komentarze pod poprzednim postem!!!Walentynki minęły nie wiadomo kiedy.Ale był to bardzo miły dzień, telefon dzwonił co chwila,a ja w przypływie pozytywnych wydarzeń nie mogłam się na niczym skupić. W związku z czym spędziłam ten dzień zupełnie na luzie i nawet bez wyrzutów sumienia. Chwilo trwaj i w to mi graj! Na zdjęciu kartka od Agaty, w tle moje szydełkowe serduszka.
Tutaj serduszka w całej okazałości.Białe bodajże z ubiegłego roku...I dwa czerwone- latosie. Tak, tak tak, założenia były świetne, ile to ja serduszek zrobię, ach i och, a zrobiłam raptem dwa! Co za wynik!A teraz znajdę usprawiedliwienie, bo wiecie zima już trwa i trwa, brak weny, spadek formy...Faktem jest,że jakoś nie chciało mnie się otworzyć linii produkcyjnej na te serduszka, nie miałam pomysłu jak je wykorzystać. Może muszę poczekać aż coś mi przyjdzie do głowy.
Pamięta ktoś pocztówki z dziećmi D. Muszyńskiej- Zamorskiej. Szukałam czegoś na górce i wpadły mi w ręce, cała torebka. Zbierało się to kiedyś, zbierało...Znajomi przywozili, przysyłali...coś jak dziś z kolekcją naparstków! W każdym razie mam ich sporo. Postanowiłam pogrupować i oprawić. Wykorzystałam kupione w badziwiaku ramki( to co ,że ciut kiczowate, made in China- ale tanie i leciutkie) i zabrałam się za tworzenie małej galerii.
I jeszcze chciałabym Wam polecić książkę. Krystyna Ylva Johansson- "Małżeństwo po szwedzku" Książka jest oparta na faktach. Krystyna, wykształcona 50 latka, bez znajomości szwedzkiego i realiów kultury szwedzkiej postanawia w czasach późnego komunizmu opuścić Polskę,wyjechać do zamorskiego kraju kapitalistycznego i zawrzeć tzw. małżeństwo aranżowane z zamożnym Szwedem. Po dotarciu do Szwecji, przekonuje się ,że rzeczywistość jest daleka od jej wcześniejszych wyobrażeń, a przyszły maż- Elof lat 62, jest dziwakiem, zaprawionym do skrajnego oszczędzania, willi z basenem nie posiada. Mimo to ślub zostaje zawarty, intercyza podpisana i żyją sobie krótko i nieszczęśliwie- w jednym domu, w bardzo dziwnym, niedobranym i niedobrym związku. Krystyna, która traktowana jest jak niewolnica, opowiada zdarzenia z dokładnością fotograficzną, często dopuszczając do głosu raz Rozumną, to znów Romantyczną, dzięki temu poznajemy nie tylko jej zmagania i walkę o godne życie na obczyźnie,ale również wielokulturowe społeczeństwo Szwedzkie-Szwedów z dziada pradziada jak i tych, którzy mają status emigrantów, uchodźców i w Szwecji szukają lepszego życia.Poza tym relacjonuje jak to na wsi łosie sobie chodzą po lesie, żmije śmigają pod nogami,borówki i żurawinę zbiera się do garnków i wiader. Święta Łucja obchodzona jest tradycyjnie 13 grudnia, a krasnale i trolle prześladują wszystkich i wszędzie zwłaszcza w okolicach Bożego Narodzenia.Zima w Północnej Szwecji trwa 7 (słownie: siedem!) miesięcy, skutkiem czego ludzie mają tam utrudnione życie i wpadają w nałogi. Okazuje się jednak, że w kwestii alkoholu lepiej być "chorym",niż niezdecydowanym, bo ci pierwsi są objęci nie tylko opieką, dostają również zasiłki aby przeżyć.Krok po kroku Krystyna odkrywa mroczną tajemnicę rodziny Johanssonów,a jej finał jest po prostu niesamowity- jak dobra baśń, gdzie dobro zwycięża zło! W każdym razie wymarzona lektura na zimowe wieczory!
I jeszcze cytat autorstwa Stanisława Ignacego Witkiewicza- " Mnie trzeba strasznie, bez pamięci kochać i trzymać z całej siły, inaczej nie ma mnie" To tyle. Pozdrawiam Was serdecznie i dedykuję Wam te miniaturowe żonkile.

wtorek, 7 lutego 2017

Lutowe opowiastki

Witajcie, dziękuję serdecznie za wszystkie komentarze pod poprzednim postem! Cieszę się ,że serdeczny bieżnik Wam się podobał. Witam nową osobę- Ninę! Cieszę się ,że Jesteś i dołączyłaś do grona obserwatorów mojego bloga! Na zdjęciu mały bieżnik o wymiarach 35 x 23 cm. Po prostu zobaczyłam i nie mogłam się oprzeć!
Nie wiem jak Wam,ale mnie zawsze po zrobieniu danego projektu zostaje trochę kordonka na wielkiej szpuli i teraz dziergam coś,żeby te resztki wykorzystać. Ale efekty być może niebawem...
Wczoraj po południu byłam zajęta w kuchni, radio grało sobie, bo grało...A tu nagle, co ja słyszę? Agnieszka Holland nakręciła własnie film na podstawie powieści Olgi Tokarczuk. Film zwie się "Pokot" i wchodzi do kin 24 lutego!
Byłam na promocji tej książki i spotkaniu z panią Olgą w Poleskim Ośrodku Kultury w Łodzi, w listopadzie 2009 roku. Stąd teraz mój entuzjazm.
Kobieta, która widzi inaczej niż wszyscy" W tajemniczych okolicznościach ginie mieszkaniec wsi położonej na skraju Kotliny Kłodzkiej. Jego sąsiadka , Janina Duszejko, emerytowana nauczycielka i obrończyni zwierząt , wpada na pewien trop, który zdradza policji. Policjanci uważają ją za niegroźną ekscentryczkę, która zatraciła się w swym zamiłowaniu do astrologii. Okoliczności następnego morderstwa powodują jednak,że coraz więcej osób zaczyna słuchać Janiny Duszejko uważniej..."Tyle recenzja z książki. Osobiście fabuła tak mnie wciągnęła,że byłam nią zachwycona. Przed pójściem do kina książkę pewnie przeczytam jeszcze raz. Jeśli film okaże się choć w połowie tak dobry jak książka, uznam,że warto było wydać pieniądze na bilet. Na zdjęciu grupa myśliwych w grudniu ubiegłego roku. Byli później niż zwykle, nie na początku,ale pod koniec miesiąca.Polowali na lisy. Na szczęście nie widziałam,żeby jakiegoś upolowali, przynajmniej na naszym terenie.
"Zima pięknie otula wszystko tutaj białą watą, skraca maksymalnie dzień, tak ,że gdy się nieopatrznie zasiedzi w nocy, można się obudzić w Mroku popołudnia następnego dnia, co - przyznam szczerze- zdarza się coraz częściej od zeszłego roku. Niebo wisi tu nad nami ciemne i niskie, jak brudny ekran, na którym rozgrywają się nieposkromione batalie chmur. Po to są nasze domy- żeby chronić nas przed tym niebem, inaczej przeniknęłoby do samego wnętrza naszych ciał, gdzie, podobna małej szklanej kulce, tkwi nasza Dusza."
I jeszcze jeden cytat:" Teraz Matoga, podając mi herbatę krzątał się po kuchni i widziałam, jak równo stoją szklanki w jego kredensie, jak nieskazitelna serweta leży na maszynie do szycia.(...) Kiedy wyciągał łyżeczki do herbaty, na chwile odsłoniła się przede mną jego szuflada i nie mogłam od niej oderwać wzroku. Była szeroka i płytka jak taca. W środku, w przegródkach, leżały starannie poukładane wszelkie sztućce i inne Narzędzia potrzebne w kuchni. Każde miało swoje miejsce, choć większości z nich w ogóle nie znałam. Kościste palce Matogi z rozmysłem wybrały dwie łyżeczki, które spoczęły zaraz na seledynowych serwetkach tuż przy filiżankach z herbatą."
Figa śpi w swojej ulubionej pozie. Z rana znowu zaczął padać śnieg...To tyle. Do następnego postu! Pozdrawiam Was serdecznie!

środa, 1 lutego 2017

Serdeczny bieżnik na rodzinny zjazd.

Witajcie, dziękuję serdecznie za wszystkie komentarze pod poprzednim postem! Mamy nowy miesiąc, więc czas na nową pracę. Ale taka nowa to ona nie jest, bo to UFO k , który wreszcie ukończyłam.
Serdeczny bieżnik o wymiarach 124 x 46 cm, kordonek- różowy Garden, szydełko- 1,5. Wyciągnęłam go z zapomnianej czeluści i znowu wzięłam na warsztat.Miałam już na niego inny pomysł, nieco sprułam i ozdobiłam dookoła koronką.
Cóż, można dyskutować nad kolorem,ale mnie on nie przeszkadza...Najbardziej cieszy mnie fakt,że go w końcu ukończyłam. Jestem dumna!
Wczoraj skończyłam czytać "Zjazd rodzinny " Ireny Matuszkiewicz. " Rok 2014. Ewa Parelska archiwistka i entuzjastka historii postanawia urządzić zjazd swoich krewnych.A zbierze się ich niemało, bo protoplaści rodziny Korzeńskich, Leontyna i Jan, mieli siedmioro dzieci. W 1920 roku legionista Jan Korzeński ożenił sie z panna Tokarzówną, córką zamożnego kupca z Włocławka. Założył luksusowy sklep kolonialny, by utrzymać szybko powiększającą się rodzinę. Jest ona duża , patriarchalna. Jan zawsze powtarzał- " Pochodzimy z jednego pnia, musimy się kochać , szanować i wspierać" Tyle recenzja zamieszczona na okładce książki. Akcja pierwszej części osadzona jest w latach 1920- 1939, a zatem tło polityczne, społeczne i ekonomiczne są tutaj dość dobitnie zaakcentowane. Najważniejsza jest rodzina, ta najbliższa - Leontyna i matka Jana- Elwira, dzieci od najstarszego po najmłodsze oraz wuj czyli brat Elwiry i jego żona, którzy również mieszkają we Włocławku. Teściowa - Elwira od dnia ślubu mieszka z rodziną syna, jest podporą, największą pomocą w opiece i wychowywaniu dzieci,a także najwierniejszą, najbardziej oddaną przyjaciółką Leontyny. W kuchni króluje gosposia Busia, która przystała do rodziny, gdy Leontyna była jeszcze dzieckiem. A dzieci... najpierw na świecie pojawił się Leon, potem Julian, Dzidzia( od Zdzisławy) Basia, Janinka, a na końcu bliźniaczki Krysia i Zosia. Czytając o nich czasami zaśmiewałam się w głos.
Jan z Leontyną prowadzili dostatni dom. Na co dzień oszczędnie gospodarowano,ale gdy urządzali Sylwestra 1925/1926 poczytajcie jak to wyglądało od strony menu. " W kuchni Leontyna z Busią były nad podziw zgodne i szykowały kolację według uznanych i osobiście sprawdzonych zasad sztuki kulinarnej. Żadnych improwizacji, żadnych nowinek, które potrafią sukces przekuć w klęskę. Na zakąskę jaja faszerowane kawiorem, śledzie po hambursku, sardynki i befsztyk tatarski. Na gorąco : comber z zająca w śmietanie, pieczona pularda nadziewana migdałami i łosoś z wody, czyli mięso ciemne, białe i różowe, co w sumie dawało też ucztę dla oczu. Po północy do wyboru: barszcz mnisi z pasztecikiem lub zapiekane flaczki z pulpetami i parmezanem. Flaczki, uznawane za danie nieco pospolite, były jednak ulubioną potrawą kolegów Jana i dla nich specjalnie miały się pojawić na stole. Ostatecznie jednak barszcz zastąpiono czystym bulionem, ponieważ buraczki okazały się nieodzowne na jarzynę do zająca. Busia twierdziła, cytując Monatową,że wśród jednej kolacji nie można podawać zbliżonych do siebie potraw, wiec jeśli buraczki w jarzynie, to już nie w innej postaci.Nad leguminą wciąż trwały dyskusje. Leontyna gotowa była kręcić lody, Busia natomiast nabrała ochoty na tort hiszpański z bezowych paluszków, z bitą śmietaną i konfiturami, który to pomysł zwyciężył. O alkoholach zdecydował Jan. Sam niewiele pijał, podobnie jak wuj, ale znał możliwości kolegów.Do zakąsek wybrał kilka butelek dobrej starki, do dań gorących wino Chablis i Bordeaux, do kawy przedni likier Baczewskiego, a dodatkowo pilzner dla smakoszy, na tak zwana klamerkę." Nic dodać , nic ująć dlatego tymi cytowanymi specjałami kończę dzisiejszy post. Pozdrawiam Was serdecznie