czwartek, 31 stycznia 2013

Dopisek

Gdy skończyłam pisać posta i opublikowałam go, dopiero wtedy zobaczyłam,że przybyła mi nowa obserwatorka-Dusia.Dusiu, Witam Cię w moich skromnych progach.I mam prośbę- podaj mi w komentarzach dokładne namiary na swojego bloga.Szukałam , coś tam znalazłam,ale chce mieć pewność,że Ty to na pewno Ty. Straszne dujawice dziś mamy!!! To z baśni Janiny Porazińskiej o dwunastu miesiącach. Całość jest pisana takim językiem,że po prostu trudno się czyta.Dujawice, czyli silne wiatry.Chyba o tym nie pisałam,że kiedyś przeczytałam w jakimś poradniku,że w Polsce najsilniejsze wiatry wieją w styczniu.Pamiętam ,że gdy się przeprowadziliśmy na wieś drugi z kolei styczeń tutaj był po prostu koszmarny ze względu na te silne wiatry.Prąd nam wyłączyli na tydzień.Zimno było jak jasny piorun, bo centralne mamy ,które działa gdy chodzi pompa na prąd, a nie grawitacyjne.Ale to jeszcze nic.Justyna szykowała się wtedy na studniówkę i był problem z ciepłą wodą.Ale to jeszcze nic. Leżąc w nocy w łóżku słyszeliśmy stękające i pojękujące stemple na strychu i baliśmy się,że za chwilę dach nam porwie, i w ogóle cały domek z Wichrowej Doliny, i poniesie jak domek Dorotki- bohaterki baśni o czarnoksiężniku z krainy Oz.Ale nasz domek na szczęście wytrzymał te dujawice, a stemple ,które są wykonane bez jednego gwoździa , starą góralską, albo lepiej ciesielską metodą( bo gdzie od nas do gór?) po prostu pracowały zawodząc w niebo głosy.Oj miałam wtedy pietra, oj miałam. A potem się przyzwyczaiłam i nawet polubiłam, choć od tamtej pory tak bardzo silne wiatry już się nie powtórzyły.I jeszcze jedno, o czym chcę jeszcze napisać. Miałam dziś ochotę komuś"dołożyć do pieca"Myślałam o tym od samego przebudzenia.Ale kiedy pisałam post "Niuniek Rozrabiaka" coś mnie powstrzymało przed tym krokiem. O 11.05 włączyłam sobie na Meyer na Religia TV. Przy takich wiatrach satelita mi siada, obraz zamienia się w pralkę i głos zanika, więc dziś było cieżko słuchać.Ale ja usłyszałam i dobrze zrozumiałam. Temat dzisiejszego wykładu- "Nie osądzaj pochopnie".I to wystarczyło,żeby mnie dziś i nie tylko definitywnie powstrzymać od pochopnego " dokładania komuś do pieca".Pozdrawiam

Niuniek Rozrabiaka

To salta mojego małego kota zwanego potocznie Niuniusiem Rozrabiaką.Przez nasz dom przewinęło się już wiele kotów.Ale dwa z nich biją rekordy. Figę mamy już pięć lat.Przyszła do nas w październiku gdy opłakiwałam jeszcze Muńka i Pimpka.Rozpaczliwie tęskniłam za kotem. Ktoregoś dnia-a pamiętam,że pogoda była wtedy wyjątkowo podła- nasza sąsiadka Helena zadzwoniła do furtki trzymając coś za pazuchą.To była maleńka Figa. Mój mąż prasował coś akuat w kuchni i na wieść o nowym kocie miał ochotę rzucić żelazkiem-" Co ty? Chcesz brać małego kota na zimę? Jak go nauczysz podstawowych zasad higieny?" A potem był zachwycony ,bo Kociczka była wyjątkowo czystym kotem i momentalnie pojęła do czego służy piasek.Kiedy do nas przyszła była taka maleńka,krótkie łapki powodowały ,że brzuszkiem dotykała podłogi. Matka Figi przedwcześnie ją osierociła.Kocięta błąkały się po podwórku Heleny.Jeden kociak miał tylną łapkę w połowie uciętą. Być może dobierał się do niego szczur. Brat Figi mimo,że niepełnosprawny wyrósł na wyjątkowej urody kota.Jest jakby srebrno- szary, duży, okazały i do dziś żyje.Nauczył się radzić sobie z tą uciętą łapką.Mały Rozrabiaka jest podobny do swojej matki.(Urodził się 12 października)Sprawnością bodaj ja przewyższa, chwilami jest po prostu fest upierdliwy. Zmontowałam dla niego prowizoryczną "wędkę" i nie mogę się wprost nadziwić jego skoczności.Bałam się,że zdjęcia w ruchu tym moim canonkiem nie wyjdą,ale jakoś się udały, choć Niuniek ma jeszcze kilka figur,które chciałabym utrwalić.Pozdrawiam i życzę wszystkim miłego dnia.Iza

środa, 30 stycznia 2013

Do poczytania - pasja Jadwigi

Przez duże okna wpada światło.Załamuje się na beżowych, ręcznie robionych zasłonach.Siedzimy w kuchni u aktorki Jadwigi Jankowskiej- Cieślak.Na stole magazyn z wzorami szydełkowych obrusów. - Kupuję te gazety tylko wowczas , gdy wypatrzę nową fakturę serwetki-mówi. - Każdy ścieg i wzór są dla mnie matematyczną zagadką.Przyglądam się, rozpracowuję poszczególne fragmenty.Nudne i żmudne, ale w końcu dochodzę do rozwiązania.Nic z tego nie musi wynikać.W ten sposób nabieram dystansu i znów wracam do codziennego młyna. Na tzw.sztrykowanie, czyli robótki na drutach i szydełku, aktorka zawsze znajduje czas.Robiła to, kiedy studiowała w warszawskiej PWST, gdy wyszła za mąż za Piotra Cieślaka i potem, jak rodziły się dzieci: Zosia, Jakub, Antoni.Ale najintensywniej szydełkuje od 10 lat.Zaczęła bowiem mieć coraz mniej propozycji grania.Po odejściu wraz z meżem z Teatru Dramatycznego w Warszawie nie dostawala prawie żadnych.Szydełkowanie to dla niej forma medytacji. - Nikt nie może mi zarzucić,że się wyobcowuję, bo jestem przecież zajęta i skupiona.Znakomite alibi, żeby się wyciszyć.Lubię być ze sobą.Jestem jak skowronek, wstaję wcześnie rano- około 4- i wtedy w ciszy mogę popracować. Artykuł " Nic nie musi z tego wynikać"Monika Gluska- Bagan magazyn "Pani" grudzień 2012 "Ona siedzi i plącze nitkę " str.97

wtorek, 29 stycznia 2013

Samokrytyka

Wczoraj po załatwieniu wszystkich ważnych spraw nadszedł czas na chwilę przyjemności.Najpierw kawa u Jadzi i jej pyszne drożdżowe racuszki.Oj, czy nie zjadłam ich za dużo?! Pójdą w boczki, które są już i tak nieźle zaokrąglone.Potem wpadłam do kiosku Pani Kasi. Była jej mama, którą bardzo,ale to bardzo lubię.Ona tak jak ja jest szydełkująca,więc mamy o czym pogadać.Wykonała ostatnio koszyczek ze świątecznego numeru Sabrina Robótki extra.Powiedziala,że jest on łatwy do wykonania, tyle tylko,że spodziewała sie,że będzie wiekszy.Idąc ulicą z daleka zobaczyłam Perra.Mój mąż rozmawiał z kolegą.Stanęłam w dużej odległości i czekałam aż skończą bawiac się z psem.Boniek( folklor naszego miasta) ,który okupuje ulicę Konopnicką skorzystał z okazji i zaraz mnie zaczepił-"O ładny piesek...To pies czy suka? Pies ? Ooooo... to seks.Pani wie co to jest sex?!" Ja- No, wiem...Ale dalszej dyskusji nie było.Boniek postanowił iść dalej.A jednak po chwili zawrócił i zaczął grzebać w przepastnej reklamówce-"Coś pani dam, zupełnie za darmo" Po czym wyjął małe ustrojstwo do masażu.-" Wie pani co to jest? To do masażu kregosłupa.Niech się pani odwróci to pokażę." Posłusznie wykonałam co kazał,a on przejechał mi tym "radełkiem" po grubej zimowej kurtce.-" To dla pani."Dobra.A po chwili-"Ale da pani złotówkę?!" Ja -No to wychodzi ,że to takie za darmo całkiem nie jest... i grzebę w portfelu.Boniek dostał złotówkę po czym zaczął mi pokazywać co jeszcze ma w reklamówce.-" A to dla małego...Już nie dopytywałam jakiego małego...Wyjął śliczną, kolorową lokomotywę- zabawkę.Tyle tylko,że już cokolwiek zdezelowaną.Jakaś cześć odpała, inna zaczeła sie urywać...Na ten moment nadszedł mój maż- " Jedziemy! Czyś ty zwariowała, dajesz Bońkowi pieniądze?! Od niego się nie opędzisz...Oj tam , oj tam, a bo to pierwszy raz Boniek mnie zaczepił?! Wbrew pozorom kontakt z człowiekiem pokroju Bońka jest prosty.Wiem, czego się mogę spodziewać.Boniek nie jest groźny, tyle tylko,że jego dziwactwo przekroczyło normę.A czy każdy z nas nie jest na swój sposób dziwny? Ja na przyklad ostatnio dałam się wciagnąć w konnflitkt, który mnie zupełnie nie dotyczył i który do niczego nie był mi potrzebny.Może tylko do tego,aby uświadomić sobie błędy, które ciągle powtarzam?! Prawdą jest taka,że powinniśmy uczyć się na popełnionych błędach i wyciągać wnioski, świadomie potem wprowadzając zmiany w życie,bo to trudności i kłopoty de facto przyczyniają do wzrostu naszej świadomości. Z drugiej strony nie powiedziałam nic takiego, czego musiałabym sie wstydzć. Ale powiedziałam i tu mój błąd.Trzeba w takich momentach ugryźć się w język ,zamknąć buzię i nie mówić nic." Strzegąc swych ust i języka, strzeże się duszy przed strapieniem" Ksiega przysłów 21;23. Niestety ktoś opacznie wykorzystał moje słowa.Trzeba po prostu zastanowić się, co się mówi, do kogo i kiedy.A przy okazji przyjrzeć się ludziom, z którymi mamy bezpośredni kontakt. Może nami manipulują? I zastanowić się czy kontakt z nimi jest nam naprawdę potrzebny? W dekalogu pierwsze trzy przykazania dotyczą relacji z Bogiem, pozostałych 7- relacji z innymi ludźmi.Przypadek?! Nie, absolutnie.Bóg wskazuje nam jak trudne i skomplikowane są relacje z innymi ludźmi.A może zastosować złoty środek Tomasza Kempisa? " Nie każdemu człowiekowi otwieraj swe serce( Syr 8,19)" Kto zainteresowany niech zajrzy do małej książeczki tego średniowiecznego mnicha "O naśladowaniu Chrystusa "( rotmistrz Pilecki się z nią nie rozstawał)Rozdział 8 Tytuł: O unikaniu zbytniej poufałości str.24. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mój blog.Miłego dnia !Iza

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Sałatka ziemniaczana 2 i babka serowo- cytrynowa

Sałatka ziemniaczana 2 Składniki: 1,5 kg ziemniaków; 4 ogórki konserwowe; 1 ogórek świeży; 2 kwaskowe jabłka; 1 cebula. Sos: 1 słoik majonezu,3/4 szklanki śmietany 18%, 2 łyżki octu winnego, 2 zmiażdżone ząbki czosnku, posiekana natka pietruszki, 1 łyżeczka cukru, sól. Wykonanie: Ziemniaki ugotować w mundurkach, obrać i pokroić w kostkę.Ogórki, jabłka i cebulę obrać i również pokroić w kostkę.Składniki wymieszać.Przygotować sos: składniki połączyć i wymieszać.Sałatkę polać sosem, udekorować natką pietruszki. Babka serowo - cytrynowa Składniki: 25 dag mąki, 15 dag margaryny, 20 dag cukru, 25 dag serka waniliowego homogenizowanego, 3 jaja, kisiel cytrynowy, sok z połowy cytryny, cukier waniliowy, 4 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia.Wykonanie: Jaja ubić z cukrem, dodać miękką margarynę i zmiksować.Ciągle miksując , dosypywać po łyżce mąkę zmieszaną z kisielem i proszkiem, następnie dodać serek, cukier waniliowy, a na końcu sok z cytryny.Wyłożyć ciasto do wysmarowanej tłuszczem formy.Piec około 50 minut w temperaturze 180 stopni Celcjusza.Babkę można polukrować.Smacznego!

Moje smakołyki

Ola,Twoje prośby są dla mnie rozkazem.Wczoraj robiłam sałatkę ziemniaczaną.Wariant nr 2.Uparłam się na te sałatki bo u nas prawdziwe zagłębie ziemniaczane.Barbara- moja sąsiadka- jest prawdziwą mistrzynią w produkcji najlepszych odman ziemniaków.A przy tym są to ekologiczne ziemniaki, po które nabywcy przyjeżdżają z odległych zakątków naszego regionu.A przy tym mam najlepszy produkt za śmiesznie niską cenę.Przepis bedzie póżniej.Jeszcze dziś ,ale później.
Piekłam też swoją ububioną babkę serowo- cytrynową. Przepis podam jak wyżej.Co ciekawe zadałam sobie pewien trud porównawczy. ( Wojtek miał niezły ubaw. Rechotał, że on nie nadąża za moimi szalonymi dziwactwami) Ciasto jogurtowe Marioli piekłam w tej samej podłużnej blasze,a jednak Jej jest wyższe.Ale już wiem z czego to wynika.Do ciasta Marioli użyłam 2 i 1/2 szklanki mąki= 35 dag, a do mojego ciasta serowo- cytrynowego tylko 25 dag.Różnica całych 10 dag i zaraz widać! Skończyłam też serwetkę.Prezentację muszę odłożyć na póżniej, bo przecież jeszcze jej nie uprałam i nie wykrochmaliłam, a bez tego to dopiero połowa roboty i żaden efekt.Wczoraj ja , Don Camillo, kościelny i pewna elegancka parafianka utknęliśmy w kościele.Ktoś urwal klamkę i drzwi kościoła nie chciały się otworzyć.Chyba z 10 minut zmagaliśmy sie z problemem. Może ma to jakieś symboliczne znaczenie?Może czas na większą pokutę. Choćby za tego młodego muzułmanina, który usilnie namawiał mnie do studiowania Koranu?Spory doktrynalne z wyznawcami innej religii są niebezpieczne. Nikt nikogo nie przekona, a konflikt gotowy.Kończe, bo mam dziś kilka ważnych spraw do załatewienia. Pozdrowienia dla Oli, Danieli , Agawu( kochana szukałam na Twoim blogu imienia i nie znalazłam, mogę sie tylko domyślać i trafić powiedzmy za trzecim razem, więc bardzo proszę - zdradź mi swoje imię)a szczególnie dla Babci Iwonki i jej córki, i wnuczki Mai oraz wszystkich ,którzy tu zaglądają.

piątek, 25 stycznia 2013

Refleksje

Dzisiejszy post zacznę od podziękowań.Dziekuję wszystkim, którzy tu zaglądają.Dziękuję wszystkim komentującym.Z uwagą zawsze czytam komentarze.Dziekuję,że jesteście! Zaczęłam swój blog pisać w kwietniu ubiegłego roku i w założeniu miał być to przede wszystkim blog robótkowy.Tymczasem teraz mniej zamieszczam swoich prac, więcej piszę...A piszę, jak zauważyliście prawie codziennie.Widocznie tego mi było trzeba.Ale kiedy zakladałam blog jeszcze nie byłam tego w pełni świadoma.Przy okazji mała refleksja.Często w życu mamy jakieś swoje plany,a potem okazuje się ,że one ewaluują i wcale nas to nie martwi,a wrecz przeciwnie. Wczoraj opowiedziałam historię Janka i sądziłam,że powiedziałam już wszystko na ten temat.Jednak po obejrzeniu programu w telewizji uświadomiłam sobie,że jeszcze coś będę musiała do tej historii dodać. Daniela w swoim komentarzu napisała, że Janek miał szczeście,bo wreszcie spotkał na swojej drodze dobrych ludzi i potem za otrzymane dobro starał się odwdzięczyć.Zgadzam się z tą opinią w zupełności.I chcę jeszcze coś do tego dodać.Chłopak miał naprawdę cieżko zanim trafił do moich krewnych.Kiedy dorósł postanowił odnależć swoją biologiczną matkę.Pojechał na śląsk, odszukał ją.Przekonał się,że nikt tam na niego nie czeka.A wręcz został przez swoją rodzinę okradziony ze wszystkiego co akurat przy sobie miał, miedzy innymi z ubrań.To był ten jeden jedyny raz kiedy tam pojechał,więcej nie miał już ochoty.Smutna historia, jesteśmy podobnymi historiami zasypywani w programach telewizyjnych. I tu mała dygresja.Wczoraj w Super Ekspresie na pierwszej stronie portret małej Madzi i komentarz- Tak wyglądałaby dziś gdyby żyła.Jakiś reporter zrobił symulację komputerową i postanowił na siłę ciągnąć temat i podgrzewać emocje.A my żyjemy już tą historią od roku i chyba mamy już dość. Wracając do tematu, myślę,że w Janku też tkwił potencjał.W opinii wielu ludzi jego początkowe życie nadawało się do koszą.Źle urodzony, rzucony najpierw w nieprzyjazne środowisko Domu dziecka, potem wykorzystywany przez szmaciarza...Jak wielu chodzi po ziemi ludzi mu podobnych.A jednak potem los okazał się dla niego łaskawy...A teraz powiem co za program wczoraj oglądałam- Codzienną radość życia z Joyce Meyer. Kilka miesiecy temy byłam w dołku i przerzucałam kanały w TV ,i trafiłam na jej program. I tak już zostało,że oglądam ten program codziennie.Jeśli coś mi wypadnie i nie mogę zobaczyć wieczornej premiery to nastepnego dnia jest powtórka.Co mnie w tym programie ujeło? Joyse mówi o sprawach wiary w sposób zrozumiały i przystępny dla zwyklego śmiertelnika, a przez to przybliża i uwypukla wiele problemów, i spraw, z którymi codziennie borykają się chrześcijanie.Jej kazania są w pewnym sensie małym show w stylu amerykańskim i niektórych moich znajomych(a także meża ) to drażni. Jednak mnie samej ona pomogła.Utknęłam,a ona ukazała mi jak ruszyć dalej.We wczorajszym programie mówiła o Bożej interwencji.Prosty eksperyment.Dwie amfory.Jedna popękana i posklejana,druga nieskazitelna, wygładzona i wizualnie piękna. Jednak kiedy do tej popękanej włożymy świecę i zgasimy światło ujrzymy całe jej piękno.Przez pękniecia będzię wydobywać się światło i ukazywać cudowne refleksy. Tymczasem ta doskonała nie świeci,stoi duma i uśpiona. I to jest właśnie ta dobra nowina: Bóg używa popękanych naczyń.A kto zaineresowany niech przeczyta Pierwszy List do Koryntian 1;27. Pozdrawiam i życzę miłego dnia i wekeendu.Iza

czwartek, 24 stycznia 2013

Janek

Wczoraj byliśmy na pogrzebie kuzynki w Koninie. Przeżywaliśmy tę podróż od kilku dni, bo warunki atmosferyczne nie były sprzyjające.W przeddzień śnieg sypał cały czas.Jednak dzięki Bogu cała wyprawa udała się bez niepotrzebnych niespodzianek. Ale droga do Konina była trudna.Niektóre odcinki trasy były gorsze i trzeba było jechać bardzo wolno.
Chcę opowiedzieć teraz historię Janka. Jest on związany z rodziną mieszkającą w Koninie od ponad 50 lat, choć nie jest to pokrewieństwo. Janek urodził się na śląsku, ale coś się w tej rodzinie stało,że chłopiec trafił do domu dziecka,a stamtąd do obwoźnego handlarza szmatami w centralnej Polsce.Nie było ponoć Jankowi dobrze u szmaciarza, bo podobno źle go traktował. Mój wuj, którego nie znałam, bo znać nie mogłam ,gdyż umarł wkrótce po moim urodzeniu ,gdy podupadał na zdrowiu szukał parobka do pomocy w gospodarstwie.Od ludzi dowiedział się o pomocniku szmaciarza. I w rezultacie chłopaka kupił.Janek miał wtedy 16 lat.Od tej chwili pomagał wujowi w gospodarstwie.Wuj miał żonę i dwie dorastające córki.Dwa lata poźnej wuj zmarł i na Janka spadło więcej obowiązków.Potem dziewczyny dorosły, powychodziły za mąż. Ciotka zmarła.W tym czasie młodsza z córek miała już trzech fajnych synów.Obydwie córki z rodzinami przeniosły się do Konina. Po śmierci ciotki również i Janek zamieszkał w Koninie.Wykupiono dla niego kawalerkę.Zaczął pracę w mieście i oczywiście nadal pomagał swojej rodzinie z wyboru. Szczególnie z młodszą był bardzo związany. Kiedy umarła starsza siostra skupił się na rodzinie młodszej.Łucja kilka lat chorowała na raka. Janek był zawsze w pobliżu. Pomagał w prowadzeniu domu, sprzątał, gotował, codziennie po pracy pomagał Łucji i Andrzejowi. Dziś dzieci Łucji mówią o nim" wujek Janek "i bardzo go szanują.On ma już 67 lat,świetnie się trzyma.Zachował w sobie dzieciecą radość i pogodę ducha.Miał poważne problemy ze zdrowiem , ale wyszedł z tej opresji.Jest na emeryturze i trochę jeszcze dorabia.Ma młodszą od siebie partnerkę,ale mówi,że nie planują ślubu.Janek miał kiepski start,ale jakże poźniej wszystko obróciło się dla niego na lepsze.A dla rodziny,z którą przyszło mu żyć stał się prawdziwym błogosławieństwem.

wtorek, 22 stycznia 2013

Sałatka ziemniaczana

Wczoraj robiłam sałatkę ziemniaczaną.Zniknęła jak sen jaki złoty. A oto przepis. Składniki: Kilka średnich ziemniaków ugotowanych w mundurkach, ok.20 dag pieczarek, cebula, pęczek natki pietruszki, sól, pieprz, majonez.Wykonanie. Ziemniaki w skórkach czyli w mundurkach ugotowałam dzień wcześniej( lepiej je wtedy pokroić)tutaj wzielam 8-9 średnich ziemniaków.Pieczarki pokroiłam drobno i wrzuciłam na gorący olej (nie puszczają wtedy soku i są smaczniejsze w sałatce)nie soliłam, po przesmażeniu ostudziłam.Natkę i cebulę pokroiłam drobniutko. Wszystkie składniki dokładnie wymieszałam, doprawiłam solą i pieprzem, nie przesadzałam z majonezem( jakieś 2-3 łyżek lub oczywiście jak kto lubi wiecej, to według uznania)Całość udekorowałam świeżym ogórkiem , bo akurat miałam.Ale można też udekorować posiekanym drobniutko jajkiem ugotowanym oczywiście na twardo, szczypiorkiem itp.Schłodzona w lodówce sałatka jest smaczniejsza.Salatkę można jeść samą,ale dobra jest też zamiast pieczywa do mięs.Latem doskonale sprawdza się do mięs grillowanych. Jest prosta a smaczna.Salaterkę ustawiłam na serwecie w róże.Robiłam ja chyba z przerwami ze trzy lata, ale teraz doskonale mi służy.
Wczoraj cały dzień sypało.Służby odśnieżające nie nadążały usuwać śnieg z dróg.Ciężko podróżować w taki czas.Nas prawie zasypało i dziś bedę musiała chwycić za łopatę i trochę odgarnąć śnieg z podwórka.Z drugiej strony zima ma swoj urok, gdy tak siedząc w ciepłym domku patrzy się na wirujące w świetle latarni platki śniegu.Pozdrawiam cieplutko.Iza

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dzień Babci i Dziadka

W sobotę zasypało świat na biało.Dziadek kupił sanki dla Kalinki i chcieliśmy je zawieźć do Łodzi,ale gdzie tam, ale gdzie tam.Sypał śnieg nieprzerwanie i nawet trasa była biała.Samochody poruszały się z prędkością 40 km na godzinę.Po kilkunastu kilometrach zawróciliśmy, bo autem rzucało po drodze,po co ryzykować... W marketach tego dnia najlepiej sprzedawały się łopaty do odśnieżania.Hit dnia,co druga osoba kupowała szuflę.Naród jednoczył się wobec wspólnego wroga- śnieżycy.
Sanki zawieźliśmy w niedzielę( odpowiednie służby opanowały sytuację i droga była już czarna)Kalinka w sankach robiła furorę w Parku Podolskim.Nie było osoby ,która by się za tymi sankami nie obejrzała.Dziadek pękał z dumy.W tym roku to Kalinka dostała prezent z okazji święta babci i dziadka. I na zakończenie tego postu kartka z mojego kalendarza kuracji domowych. Wszyscy o tym wiemy,ale to tak dla przypomnienia.Gorsze samopoczucie w zime bywa często skutkiem wygłodzenia witaminowego.Jadamy za dużo przetworzonej mało wartościowej żywności.Gdy czujemy sie osłabieni, powinniśmy jadać potrawy jak najprostsze i zawsze świeżo przygotowane.Lepiej na pewno i zdrowiej, także taniej zjeść kaszę gryczaną, jaglaną lub jęczmienną z surówką, niż bialy makaron polany podgrzanym gulaszem z puszki.Błędem jest też ograniczanie w diecie owoców i warzyw.Kapusta świeża i kwaszona, marchew, rzodkiew czarna, cebula, czosnek, buraczki, pory, selery, jabłka powinny codziennie trafiać na stół.Od pewnego czasu jak widać są zmiany na blogu , które wprowadził administrator blogera.Zamiast zdjeć widzę w wersji roboczej mnóstwo cyferek, a tekst zlewa się w rezultacie w jedną masę. Tak jest i nic na to nie poradzę(ze szkodą dla wierszy i innych tego typu tekstów)Siła wyższa. Trudno. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających mój blog, Kobietki komentujące w szczególności. Miłego Dnia Babci i Dziadka, dla tych którzy ten dzień już obchodzą i dla tych którzy będą obchodzić w przyszłości. Iza

piątek, 18 stycznia 2013

Muniek

To Iwona i Muniek. Muniek był naszm drugim z kolei kotem.Był moim pieszczochem, bardzo do mnie przywiązanym.Mieliśmy go 2 lata. Pierwszej zimy Muniek przyprowadził do domu przyjaciela na michę.Potem bawili się razem przez godzinę lub dwie. To trwało kilka tygodni.Koty byly niemal identyczne.Obydwa czarne, ten drugi nieco smuklejszy.Nie mogliśmy nadziwić się tej przyjaźni. "Bliźniak" Muńka nigdy nie zostawał na noc.Kiedy się najadł i wybawił- wychodził.W lecie podczas naszego wyjazdu Muńkiem opiekował się Przemek- przyjeżdżał codziennie i dawał mu jedzenie z pozostawionych dla Muńka puszek.Po powrocie nie mogliśmy poznać Muńka. Zrobił się macho.Jednocześnie mnie zachciało się jeszcze jednego kota.To był bardzo zły pomysł.Nigdy nie przypuszczałam,że to może mieć takie konsekwencje. Muniek szalał z zazdrości i rzucał się na mojego meża.Na mnie był obrażony i już nie siadał tak jak zwykle na kolanach.Gdy próbowałam go brać na siłę ,miałczał histerycznie. To było dość trudne. Zaczęły się pełne napiecia dni.Ktoregoś dnia Muniek odszedł, po prostu sobie poszedł.Widziałam go pare razy z daleka na polu sąsiadów.Wołałam,reagował, stał i patrzył,ale nie przyszedł.Widocznie zwierzeta maja swój honor,odchodzą gdy czują się niepotrzebne.Bardzo to przeżyłam,ale byłam bezsilna. Tymczasem wszędobylski Pimpek wiecznie pociągający nosem( miał jakiś problem z przegroda nosową), nie przeżył dzieciństwa i zostalismy na wiele miesiecy bez kota.
To malutki Muniek.Tyle na dziś.Pozdrawiam.

czwartek, 17 stycznia 2013

Co tak naprawdę słonko widziało?

Wczoraj postanowiłam dotrwać do godziny 21.00 i obejrzeć na Kulturze dramat polski z 2005 roku pod jakże obiecującym tytułem "Co słonko widziało". Nota bene książeczkę pod tym tytułem napisała swego czasu Maria Konopnicka.Zwiąku jedno z drugim poza tytułem- nie ma.Cóż widzimy w filmie? Ludzi żyjących na śląsku( to nie pomyłka, moja klawiatura ma problem z dużym "ś")którzy zmagają się z biedą,bezrobociem, brakiem perspektyw, a jak wszyscy mają swoje marzenia, które chcą zrealizować.Są sceny smutne, żenujące, upokarzające.Ten film na swój sposób wciąga,bo jak już usiadłam i oglądałam to chciałam wiedzieć co bedzie dalej, o co tam chodziło i jak to się skończy.Przez półtorej godziny snują się opowieści dziwnej treści by w finale wszyscy uświadomili sobie starą prawdę: wprawdzie jest jak jest, ale póki jest dla kogo żyć, to warto żyć. To szczęśliwe zakończenie jest tak naprawdę jedynym optymistycznym akcentem tego filmu. Dobre i to. Nie wiem kto napisał recenzję tego filmu.Ach, co za arcydzieło, przemyślane sceny itp itd. A na dole jedna jedyna recenzja jakiegoś internauty sprowadzająca się do słowa- Nuda!I pomyśleć ,że ten film miał swoją premierę w kinie. W filmie występuje Jadwiga Jankowska - Cieślak. Dziś jej zwiazki z filmem są rzadkie. Ale w dobrych czasach polskiej kinematografii grała często i byłam jej wielką fanką. Podobnie grający w filmie "Co słonko widziało" mąż Józef, bezrobotny górnik, w tej roli Krzysztof Stroiński. Kiedy leciały odcinki "Daleko od szosy" chodziłam do podstawówki. Wszyscy oglądaliśmy ten serial,a na drugi dzień roznosiło się po szkolnych korytarzach- Daj mi nogę, daj mi nogę, daj mi nogę.Ja ci nogi, ja ci nogi dać nie mogę...W filmie gra również Kinga Praiss. Dla mnie jest to jedna z bardziej utalentowanych polskich aktorek.Podobno kinowe produkcje kosztują,budżet okrojony,a mimo to tak go się nie szanuje.Pozdrawiam Wszystkich odwiedzających mój blog.Miłego dzionka, jasnego słonka!

środa, 16 stycznia 2013

Luźny post

To Ola i jej kot- czarny, długowłosy brytyjczyk.Dziś będzie taki luźny post. Chcę podziękować Danieli, Oli i Iwonie za komentarze ,i obecność. Wszystkim znajomym z kraju oraz gościom ze Stanów Zjednoczonych, Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Zimą, częściej zaglądamy na net...Wczoraj spekulowaliśmy z Justyną na temat Iwonki.Powiedziała mi któregoś dnia przez telefon,że zagląda na mój blog po przyjściu do pracy,coś a'la tekst na dobry początek i,że jest rozczarowana gdy zdarzy się dzień bez posta.Ale mi Iwono powiedziałaś, nawet nie wiesz, jak to mnie "podkręciło" i zobowiązało.Ale to dobrze, bo człowiek chce wierzyć,że choć tak niewiele,ale jednak coś może zrobić dla innych. Miało być o spekulacjach.A zatem sprawdzałam wczoraj "skoro świt", nie było Cię tutaj i zaraz spekulacje- może już się zaczęło, może już wzięłaś sobie wolne,żeby być przy Karolinie. A potem Justyna śle sms: Iwona była na fejsie i przeglądała stronkę Moje wypieki, na twoim blogu też zostawiła komentarz.Tak,tak, śledzimy Twoje kroki i "plotkujemy".Teraz my Cię zobowiązujemy- przyszła babciu!Informuj na bieżąco, bo to już lada dzień , lada chwila zostaniesz babcią.Super- babcią! Wczoraj wieczorem pojechaliśmy do miasta. Najpierw mały spacer z psem(on nigdy nie ma dość!) potem wizyta u cioteczek i partyjka tysiąca.Tak mi dobrze szło,a tymczasem Romka moje wyniki przez pomyłkę zapisywała Jadzi.Kiedy wszyscy dogrywali ja miałam 340!Nastepnym razem muszę ją przypilnować! Ostatnio swoje godziny skupienia przeniosłam na wieczór.Wczoraj analizowałam List do Kolosan.Potem czytałam opowiadania Alice Munro i słuchałam radia. Podobno rok 2013 jest rokiem Witolda Lutosławskiego.Mało teraz oglądam telewizji, tylko wybrane programy. Mariusz Max Kolonko powiedział o polskich wiadomościach:-" Jest albo sama polityka albo totalne pierdoły. Gorąco polecam ten wywiad, który znajdziecie na Onecie.Rozmawiał Piotr Kozanecki ,a tytuł "Mariusz Max Kolonko: jakiś gówniarz mówi mi, jak mam żyć" Cała prawda o polskich mediach. Jeszcze raz pozdrawiam i życzę miłego dnia. Aaa, sorrki za literówki, jeśli są inne błędy weźcie długopis i podkreślcie na czerwono!

wtorek, 15 stycznia 2013

W sklepie.

Wczoraj wybrałam się do miasta na małe zakupy.Jeszcze przed powrotem do domu mój mąż zakomunikował mi,że musi załatwić pewną sprawę.Nie towarzyszyłam mu, postanowiłam pokręcić się po tym fragmencie miasta, w którym akurat byliśmy, poobserwować w nadziei,że może uda mi się zrobić jakieś ciekawe zdjęcie do bloga. Ludzi w ten mroźny czas kręciło się jakby mniej niż zwykle.Przystawali przed słupem ogłoszeniowym, czytali nekrologi.Często otwierały się i zamykały drzwi sklepu spożywczego, pozostałe-z artykułami przemysłowymi pozostawały w uśpieniu, nikt tam nie zaglądał.Ekspedientka z "Modnego Pana" siedząca przy oknie wystawowym spoglądała ze swojego miejsca na przechodniów.W pewnej chwili nasze spojrzenia się spotkały. Pomyślałam sobie- Ciekawe jak by sobie radził w naszej rzeczywistości egzaltowany subiekt Mraczewski z "Lalki" Bolesława Prusa ? Wieczorem podczas spaceru z psem zapytałam o to mojego męża. Stwierdził,że tacy ludzie zawsze odnajdują się w rzeczywistości, w której przychodzi im żyć. A potem opowiedział mi o pewnym zdarzeniu, które miało miejsce w sąsiednim mieście ,do ktorego udał się po południu służbowo. Przypomniał sobie o małej karteczce z numerami mulin DMC, którą dałam mu do realizacji jeszcze między świętami a Nowym Rokiem.Nie mógł jej zrealizować z uwagi na trwające w tym okresie inwentaryzacje w sklepach.Ale przypomniał sobie teraz i postanowił zrobić mi przyjemność. Pan w pasmanterii na Podrzecznej dobrze go zna- "Co, nowy list od żony?"Po czym zabrał się do szukania wskazanych numerów mulin ukrytych w szklanych szufladkach.Sprzedawca zajął się wyszukiwaniem mulin, mój mąż obserwowaniem jego poczynań ,gdy nagle do tego niewielkiego sklepu weszła młoda kobieta w przedziale wiekowym 20-25 lat. Weszła, stanęła, szybko wystukała na klawiaturze telefonu smsa,a następnie po zakończonej czynności równie szybko wyszła ze sklepu nie zwracając zupełnie uwagi ani na towary w sklepie, ani na miny zaskoczonych meżczyzn. Oni spojrzeli tylko na siebie, uśmichnęli się porozumiewawczo i zakończyli rozpoczętą tranzakcję handlową. Co mam na myśli opowiadając o tym niewielkim zdarzeniu? Chcę powiedzieć,że między nami,a młodymi ludźmi jest już pewna przepaść pokoleniowa.My po prostu nie wyobrażamy sobie,że można wejść w cudzą przestrzeń bez "dzień dobry", "do widzenia" i jakiegoś usprawiedliwiającego słowa.Po prostu tak zostaliśmy wychowani i to tkwi w nas bardzo głęboko.Tymczasem młodzi już nie przywiązują do tego wagi. Załatwiają swoje sprawy, bez zbędnych wyjaśnień czy form grzecznościowych.Czy to dobrze czy źle, nie wiem.Oceńcie sami jeśli macie ochotę.Pozdrawiam wszystkich odwiedzających moj blog! Miłego dnia!

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Senność

Zadymka, Julian Tuwim. Senność gęsta jak śnieg zasypuje śnieżnymi płatkami sennymi. Bezprzyczynny mój dzień, bezsensowny mój wiek, I te ślady bezładnych moich kroków po ziemi. Jeśli chcę, mogę spać, jeśli chcę mogę wstać. Siąść przy oknie z gazetą z zeszłego tygodnia. Albo iść w senność dnia -wtedy inny, nie ja, Siedząc w oknie, zobaczę dalekiego przechodnia. Czy to dobrze czy źle tak usypiać we mgle? Szeptać wieści pośnieżne, podzwonne, spóżnione. Czy to dobrze, czy źle snuć sie cieniem na tle kołującej śnieżycy i epoki przyćmionej? Ten wiersz w cudowny i niepowtarzalny sposób zaśpiewał dawno temu jedyny w swoim rodzaju Marek Grechuta. Utwór jest nastrojowy i melatcholijny, trwa niecałe dwie minuty i znajdziecie go na youtube. Dziś, jakie to proste- klik i mamy to czego szukamy.A ja zachwyciłam się tym utworem , bo ktoś pożyczył mi kasetę magnetofonową, na krótko. A potem ten utwór zapadł we mnie na długo, na zawsze. Myślałam nad zimowymi tematami i chciałabym opowiedzieć o bardzo ciekawej podróży Justyny i Rafała, ale muszę najpierw poprosić o zgodę na publikację zdjęć.Poza tym chciałabym rozpocząć temat innych podróży i zastanawiam się czy będę umiała o tym ciekawie napisać.... Tymczasem mamy piękną zimę, wstaje słoneczny dzień, temperatura na dworze -12 stopni celcjusza, w domu mam w tej chwili + 23. Znalazłam przepis na rozgrzewającą herbatkę pt.: Herbata z mocą przypraw: do szklanki słabego naparu z czarnej herbaty dodać kilka goździków, łyżeczkę cynamonu, szczyptę kardamonu, całość gotować około minuty na małym ogniu.Napar odcedzić i pić małymi łykami. Wczoraj wypróbowałam tę miksturę. Może być, choć szału nie ma. Grzaniec lepszy.Pozdrawiam i miłego dnia życzę!

niedziela, 13 stycznia 2013

Wielka Orkiestra świątecznej Pomocy i przepis na ciasto jogurtowe

Wczoraj upiekłam ciasto jogurtowe według przepisu Marioli.Ciasto jest łatwe w wykonaniu a bardzo smaczne, nie jest tak suche jak inne ciasta ucierane. Przepis na ciasto jogurtowe. Skladniki 2 i 1/2 szklanki mąki, 1 i 1/2 szklanki cukru,3/4 szklanki jogurtu naturalnego, 3/4 szklanki oleju, 4 jajka, 2,5 łyżeczki proszku do pieczenia, cukier waniliowy. Utrzeć całe jaja z cukrm , dodać olej, jogurt, mąkę z proszkiem do pieczenia.Wszystko dokładnie połączyć i wlać do formy. Piec około 45 minut w temperaturze 180 stopni. Dużo myślałam jeszcze o wizycie Don Camilla.Co by nie powiedzieć ten człowiek i tak ma pod górkę. Księdzem, którego wszyscy tu wspominają jest nieżyjący już ksiądz Frykowski, który w tej parafii był proboszczem przez 20 kilka lat.Przeżył on obóz koncentracyjny czyli kaźnię, której nawet moje pokolenie wyobrazić sobie nie zdoła.Nie znałam i nigdy chyba nie widziałam księdza Frykowskiego, ale dla ludzi, którzy tu mieszkają jest On niekwestionowanym świetym. Wspominają jego wielkie zrozumienie natury ludzkiej, ze wszystkimi słabościami, dobroć i bezinteresowną chęć niesienia pomocy, czas i otwartość dla ludzkich potrzeb. Często zazdrościmy innym,ale w każdym z nas drzemią talenty, które należy odkryć, czasem odkurzyć, by służyły nam i innym ludziom. Pozdrawiam .Pamietajcie,że dziś gra Wielka Orkiestra świątecznej Pomocy, rzućmy trochę grosza, bo warto!

sobota, 12 stycznia 2013

Wizyta duszpasterska

Dziś mieliśmy wizytę duszpasterską. Don Camillo zjawił się zaraz po 9.00.Zaczął od tego,że nie lubi zimy i najchętniej przydałby mu się jeszcze jeden dom, ja-na Riwierze? Don Camillo-" A skąd pani wiedziała?!" Po modlitwie i obfitym pokropieniu świeconą wodą domowników( on porządnie kropi tą wodą,a ja to bardzo lubię i brakuje mi tego jak jestem w innym kościele) przyszedł czas na rozmowę.Muszę powiedzieć,że cała wizyta przebiegała w bardzo pogodnym nastroju.Spodobała się choinka, wiec zaczął na temat- jak przystosować choinkę kupioną z korzeniami do wysadzenia w ogródku. Szczerze mówiac w pewnym momencie się wyłączyłam i nie słuchałam tego co na ten temat mówi.Choinka choinką, ale w końcu nie po to przyjmuję księdza,żeby rozmawiać o pierdołach. Mój mąż wyjaśnił mi potem, że Don Camillo w sposób fachowy nawiązywał relację z domownikami, unikając tematów drażliwych i kontrowersyjnych.No i dobrze.Potem była część kulminacyjana rozmów pt.Wymiana obrazków.Nasz obrazek ukryty był w białej kopercie, co nie przeszkadzało, aby Don Camillo zajrzał do środka i zrobił to od razu. Komentarz był konkretny, ciągle w humorystycznej tonacji"- Nie żebym chciał obrazić,ale ja mam sentyment do Jagiellonów!"
Jeszcze pare lat temu byłam w szoku,ale już zdążyłam się przyzwyczaić do Jego ekstrawagancji.Jest jaki jest, ja go nie zmienię.Odkąd to zrozumiałam i zaakceptowałam, nawet polubiłam Don Camilla.To taki człowiek jak inni -ze swoimi zaletami,wadami i talentami.Jeśli to nieoszlifowany brylant - zostawiam Bogu jego oszlifowanie.Ja mogę go wesprzeć swoją modlitwą. Nie jestem od oceniania. Po co się denerwować i irytować, stracę tylko niepotrzebnie czas, i energię. Bóg, życie i ludzie weryfikują niedorzecze pomysły. Daliśmy Piasta, bo tak chcieliśmy, a on niech marzy o Jagiellonach,nawet całej dynastii, ile ich tam było( aż muszę policzyć w wolnej chwili) A do parafii się nie zniechęcę, bo dzieje sie w niej dużo pozytywnych rzeczy. Pozdrawiam Iwonkę, Olę, Danielę-Dziekuję Ci Danielo za komentarz- oraz wszystkich odwiedzających.

piątek, 11 stycznia 2013

Kilka słów o filmie "Wino truskawkowe"

Przyszła pora na moje refleksje nad "Winem truskawkowym" Jest to film produkcji polsko-słowackiej na podstawie "Opowieści galicyjskich" Andrzeja Stasiuka.Komedia i dramat w jednym. Po obejrzeniu filmu sięgnęłam po tą niewielką książkę i szczerze mówiąc trochę się rozczarowałam. W Opowieściach nakreślone jest tylko ogólne tło i klimat Beskidu Niskiego.I dwie postacie- Lewandowski i Edek.(Stasiuk opublikował Opowieści w 1995 roku)Resztę, czyli magiczny film- jak to ktoś napisał w komentarzach, o winie, karze i pokucie- zrobili wspólnie z reżyserem Dariuszem Jabłońskim. Film miał swoją premierę bodajże w 2009 roku.Nie jest to bynajmniej film łatwy, lekki i przyjemny.Kto lubi blicht i splendor w stylu Dynastii- nie będzie zachwycony! "Wino truskawkowe" ukazuje całą prawdę o trudnej rzeczywistości po PGR-owskiej wsi w Polsce klasy C, czyli głębokiej prowincji "Gdzie nawet wrony zawracają". Zanim przejdę do fabuły kilka słów o obsadzie aktorsiej. Dwie główne role dostały się słowackim aktorom. W roli Andrzeja czyli alter ego Andrzeja Stasiuka- Jiri Machacek(ur.1966)ciemnowłosy, czarnooki, z niezłym dorobkiem aktorskim( widziałam go w kilku udanych produkcjach)Niestety polskiego on nie zna, wiec dubbingował do idalnie Wojciech Malajkat( ur.1963)W Lubicę- famme fatale wcielila się śliczna Zuzana Fiolowa( ur.1974).Też zresztą ciemnowłosa i ciemnooka.( podobno gra w "Pokłosie" i dlatego chciałabym ten film obejrzeć.) W filmie wystepuje rownież Marian Dziędziel w roli charakternego chłopa Kościejnego,który ma swoje zasady- lubi trudne życie na łonie natury( tu jako samotny pracownik leśny)a jednocześnie z kochankiem żony rozprawia się w sposób zdecydowany. Ostrzeżenie i morderstwo.Szczerze mówiąc na samego Mariana Dziędziela patrzę z pewnym podziwem.Aktorem jest od dawna. Kiedy był młody -był urodziwy.Ale kto o nim wtedy słyszał?Teraz gdy osiwiał i zestarzał się dostaje rolę za rolą,a wszystkie mocne, nieprzecietne,świetne.Młodego traktorzystę Janka gra Maciej Stuhr. Uwielbiam tego aktora młodego pokolenia. Jego ojciec nigdy nie wzbudzał u mnie takiej sympatii. A "mały" jest po prostu super. Cóż o samym filmie.Swietna muzyka( Michał Lorenc), plenery, postacie z krwi i kości,do bólu prawdziwe, zrozumiałe.Cały film można już obejrzeć na you tube,ale nie polecam,bo słaba kopia.( ogladałam kilka dni temu)Miało być o fabule,ale to już następnym razem.Plecy po chorobie bolę niemiłosiernie ,wiec dziś -czas kończyć.Pozdrawiam. Acha, to zdjęcie niestety nie przedstawia Beskidu Niskiego. To Beskid Żywiecki.

środa, 9 stycznia 2013

Wszystko pomarańczowe cz.2

Zima, zima i dopadło nas przeziębienie.Wczoraj po południu było kilka spraw do załatwienia,a ja myślałam tylko o tym,żeby jak najszybciej znaleźć się w domu.Po powrocie wspólnie z meżem zajęliśmy się szybkim obiadem- biały barszczyk i do tego hicior- ziemniaczki zapiekane z cebulką, z dipem czosnkowym. Po obiedzie wsunęłam się pod kocyk i...przespałam do północy.Czułam,że z momentu na moment rozgrzewam się jak piecyk żeliwny.Jednak stare metody na przeziebienie najskuteczniejsze- po prostu wygrzać się, wypocić. Skuteczna jest też kąpiel w eterycznych olejkach( np.sosnowych)Ale nie za długa i nie za gorąca.(dla dzieci około 8-10 minut, dla dorosłych 5-6minut)Do picia dobra jest herbatka witaminowa z dzikiej roży, berberysu, czarnej porzeczki, dosłodzona miodem. Ja używam zwykłej czarnej z sokiem malinowym.Dobre na przeziebienie są podobno cytrusy.Wczoraj zjedliśmy kilka pomarańczy, dziś uzupełnimy zapas. Do leżenia w łóżku przydałaby się mała lekturka.Ostatnio nie mogłam przekonać się do żadnej książki.Pani w bibliotece powiedziałam,że chcę nowość naszej rodzimej tworczości. Dostałam "Czwarty kąt trójkąta" Ewy Siarkiewicz. Czyta się bardzo fajnie. Zresztą mniejsza o tytuł.Myślę,że ważne aby czytanie, gdy się jest w gorszej formie dawało przyjemność,a nie udrekę.Dlatego polecam książkę łatwą, lekką i przyjemną. Dosypało śniegu przez noc, idą mrozy...Na szczeście nasze wewnętrzne,gminne drogi są zawsze przejezdne.W przypadku dużych śniegów regularnie "chodzi" pług. Jeśli kogoś zainteresował artykuł "Wołowiec z kością" o Andrzeju Stasiuku to znalazłam opublikowany cały na stronie www.banica.com.pl/prasa/polityka_ s118.htm. Pozdrawiam wszystkich, nie dajcie się przeziębieniu i grypie!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Mamy zimę

To widok z okna mojej córki.Olbrzymia akacja "wchodzi" im dosłownie do pokoju. Blat do przygotowywania posiłków w kuchni stoi pod samym oknem.Wczoraj szatkując kapustę na surówkę Colesław patrzyłam jak platki śniegu wirują w powietrzu i otulają konary wielkich, rozłożystych drzew w mięciutką, puchową kołderkę. W przeciągu kilku godzin świat okrył się bielą.Idąc wieczorem przez park rejestrowałam miłe dla oka obrazki:kilkoro dzieci zjeżdżało na sankach ze specjalnie do tego celu usypanej górki;wielu czworonogów ze swoimi właścicielami zażywało spaceru. Co chwila mijali mnie miłośnicy joggingu lub nordic walking, inni podobnie jak ja zmierzali do kościoła na wieczorną mszę.Alejki spowijał ciepły,miękki, lekko stłumiony blask świateł latarni, ławeczki pokryte białym puchem, drzewa i krzewy w białych, dostatnich czapach- wszystko to wyglądało uroczo i cieszyło oczy, i serce swoim widokiem. Kilka dni temu zaczęłam mały samplerek( to haft jednym kolorem muliny) jasnofioletową mulinką,ale jeszcze za wcześnie na prezentację.Kompletuję mulinę na większy, a przede wszystkim bogaty w kolorystykę obraz.Jednak trudno powiedzieć kiedy się zabiorę za ten projekt. Najlepiej jest zacząć i konsekwentnie codziennie po trochu posuwać się z haftowaniem do przodu.Tak było z "Sianokosami w Beskidach".Ale haftowanie mimo,że sprawia mi ogromną radość i daje dużo satysfakcji, to praca wymagająca skupienia i czasu,a teraz zaczyna mi stopniowo brakować i jednego ,i drugiego. Pozdrawiam wszystkich odwiedzających ten blogg. Szkoda,że się nie ujawniacie...

piątek, 4 stycznia 2013

Trochę różności...

Zaczęła się bieganina związana ze ślubem i przyjęciem weselnym mojej córki. Impreza na początku kwietnia.Sala już dawno zaklepana, tymczasem zmieniła się nieco koncepcja i trzeba szukać nowych rozwiazań. Obejrzeliśmy wczoraj trzy sale w lokalach. Pierwsza ładna i tania, druga ładniejsza i nieco droższa, trzecia idealna,ale nie znamy jeszcze kosztów. Wszystkie wolne w interesującym nas terminie.
   Po tym rekonesansie małe zakupy aprowizacyjne i inne. Kupiłam kalendarz -zdzierak. Zawsze muszę taki mieć.Wybrałam swoją ulubiomną opcję czyli Kalendarz Kuracji Domowych. Sprawdziłam- moje imię w dniu moich imienin na pierwszym miejscu. Mała rzecz, a cieszy. Kiedyś była taka dyskusja  w babskim gronie- ktoś powiedział,że nie kupuje kalendarza jeśli w dniu kiedy obchodzi od lat swoje imieniny nie ma jego imienia.( Ja raz kupiłam i w ogóle nie było w tym dniu)Czasem tak bywa, gdy terminy imienin są kilka w roku do wyboru do koloru. Taka na przyklad Ewa, Woletta czy Urszula mają tylko jeden termin.
     Wieczorem złożyłam życzenia mojej cioci Gieni. Ona ma już ponad 90 lat,a ja od lat jej nie widziałam. Mieszka u swojej córki, jest w dobrej formie zarówno fizycznej( jak na swój wiek oczywiście) jak i psychicznej. Jak mnie zobaczyła i poznała powiedziała:
   "- Wreszcie jesteś! Tyle lat na ciebie czekałam !"

Dwie refleksje na temat programów, informacji i filmów w telewizji

  W relacjach noworocznych oprócz sprawozdań z imprez karnawałowych był również pokazywany dwukrotnie mini reportaż z Rosji ,o tym jak to się u nich pije wódkę.
  Pokazano wnętrze jakiegoś domu w rosyjskiej głubince i faceta, który z uśmiechem na ustach radośnie opowiadał jak to dzień skoro świt zaczyna od kielicha i na kielichu kończy.Oczywiście była jeszcze stosowna prezentacja ,czyli kilka kieliszków na stole i kilka butelek.

  Słynna "Arizona- film dokumentalny z 1997roku w momencie emisji na ekranie wywolała wielkie oburzenie( do dziś krąży po internecie w odcinkach)
  Rzecz się działa bodajże na Pomorzu. Jedyną pociechą dla miejscowych po upadku PGR miała być konsumpcja wina marki wino o egzotycznie,ale dobrze się kojarzącej nazwie- Arizona.Nie dość,że pijaństwo, to ogólny marazm wyzwalał w ludziach wszystko co najgosze. Reportaż skrzętnie, ze szczegółami to prezentował.(Pewnie na pociechę i dla zachęty dostali kilka butelek tej Arizony gratis).Nic dziwnego,że na tak tendencyjny materiał posypały się gromy.
Problem niewątpliwie istniał,ale miał swoje podłoże przyczynowo- skutkowe, o którym wprawdzie była mowa w reportażu,ale schodził on na drugi plan.Moim zdaniem cokolwiek by się nie działo to jeszcze nie powód,żeby ludziom odbierać tę resztkę godności jaka im w trudnych życiowych doświadczeniach została.Poza tym jaki sens robić taki reportaż, który tchnie beznadzieją,a nie przyznaje prawa do jakiejkolwiek nadziei?!
  A wracajac do Rosji to polecam książki Jacka Hugo- Badera i Mariusza Wilka.Oni dotarli do najdalszych zakątków tego mocarstwa i starali się rzetelnie opisać byłe i aktualne problemy Rosjan. Cenię również Barbarę Włodarczyk i jej profesjonalizm.Ona od lat jest korespondentką w Rosji.Robi świetne reportaże i zwraca uwagę na trudne problemy społeczne w tym kraju.Ostatnio na konferencji miała możliwość zadania pytania Putinowi.Było to niemałym wyróżnieniem ,bo olbrzymia aula pękała w szwach od dziennikarzy i reporterów.

   W porannych wiadomościach była dziś informacja,że Gerard Depardie zbuntował się na wysokość podatków liniowych we Francji dla krezusów, do których się jak najbardziej zalicza jako najlepiej opłacany aktor w swoim kraju. Depardie groził,że zrzeknie się francuzkiego paszportu ,i rozpatruje możliwość przyjęcia obywatelstwa rosyjskiego, czarnogórskiego lub belgijskiego.
"Belgia, gdzie dopiero co zakupił nieruchomość, Czarnogóra, gdzie ma przyjaciół i powiązania biznesowe i Rosja,gdzie często bywa na festiwalach filmowych i imprezach z udziałem celebrytów." Ma chłop poważny problem....Też bym chciała mieć takie problemy.
  Lubię Depardie i dlatego bardzo ucieszyłam się gdy na jesieni ubiegłego roku na znanym kanale zobaczyłam zwiastun filmu " Rasputin" z 2011 roku z jego udziałem. O 20.00 rozsiadłam się przed telewizorem i zaczęłam z uwagą ten film oglądać. Sporo ładnych plenerów i zdjęć we wnętrzach,Fanny Argant, którą też lubię, w jedniej z głównych ról i miotający się po planie filmowym Depardie. Każdy sensowny wątek urywał się w najciekawszym momencie, a sceny rozwiązłego życia głównego bohatera przebiegały bez ładu i składu. Co reżyser tego filmu miał na myśli- naprawdę trudno zgadnąć.Podejżewam ,że  biografia filmowego Rasputina tylko w zarysie przypominała tego prawdziwego.A szkoda...
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających moj blog.

   

wtorek, 1 stycznia 2013

Pierwszy dzień Nowego Roku


Mamy Nowy 2013 Rok!
Ale z czego się tu cieszyć, człowiek co rok starszy...
Powitaliśmy go przy piosenkach Diany Krall. Niestety- choć nie chcę narzekać- muszę stwierdzić, że TV zupełnie się nie spisała. Jakieś filmy z demobilu....Mój mąż przez jakiś czas oglądał komedię z  Sylvestrem Stallon i się wkurzył...a nastepnie wyłączył telewizor.
O północy podziwialiśmy fajerwerki. Piękna, jasna, ksieżycowa noc, żadnej mgły...po prostu wymarzona na pokaz sztucznych ogni. A z okien naszego małego domku w Wietrznej Dolinie oddalonej o kilka kilometrów od miasta widok był naprawdę znakomity.
   Dziś o 12.05 jak co roku oglądałam Koncert Noworoczny z Wiednia. Nigdy nie mogę dość nadziwić się tym przepięknym kompozycjom kwiatowym.( Kiedyś mówili,że kwiaty sprowadzane są z San Remo)Tegoroczny koncert przebiegał w tonacji różowej: trzy kolory goździków od najjaśniejszego( niemowlęcego) do mocnego różu( kolor Fuksji bądź Barbie- jak kto woli), kremowe i jasnoróżowe róże, lwie paszcze, anturium, pojedyncze złocienie....Na widowni siedziała 90- letnia dama- prawnuczka Joshefa Straussa.W czasie "Karnawału Weneckiego" dyrygent rozdawał muzykom zabawne maskotki,co bardzo uatrakcyjniło wizualną stronę utworu. A potem te śliczne baletnice tańczące w przepięknych pałacowych wnętrzach.
  Tu będzie mała dygresja.Czasem człowiek jak patrzy na grację baletnic ma ochotę im zazdrościć. Moja córka przez cały licencjat mieszkała w bursie szkół artystycznych. Szkoły baletowe są bodajże dwie w Polsce i trzeba prawdziwej determinacji, żeby tam posłać własne dziecko. Dzieci z odległych regionów Polski są odrywane od matek w wieku 6,7,8 lat , bo ćwiczenia trzeba zacząć jak najwcześniej.
 Justyna nieraz mi opowiadała o całych sznurach suszacych się białych rajstopek w pralni, wirujących na korytarzach małych baletniczkach, powtarzających poszczególne figury i całe układy. Małe, świadome swojej wyjątkowości były przy tym nieco zarozumiałe. Czasem zdarzały się poważne rozczarowania. Dziecko na rekrutację stawiało się z rodzicami, gdzie komisja przyglądała się uważnie układowi kostnemu i sylwetce rodziców.A i tak wszystkiego nie dało się przewidzieć, bo z dziewczynki o delikatnej budowie w wieku dojrzewania wyrastało dziewczę figurą zupełnie nie nadające się do baletu ( np. z pełnymi biodrami) Wiele lat ,katorżniczej wręcz pracy szło wtedy na darmo.
  Lubiłam posiedzieć w holu bursy, prawie zawsze rozbrzmiewała tam muzyka, bo ktoś akurat ćwiczył grę na instrumencie i nie miało to nic wspólnego z rzępoleniem. To zawsze była muzyka....
A wracając do koncertu... Zawsze czekam na "Nad pięknym, modrym Dunajem"( dziś dla telewidzów byl filmik z Dunajem w zimowej szacie) i "Marsz Radeckiego" gdzie cała widownia klaszcze w odpowiednich momentach. Całość komentował niezastąpiony profesjonalista w dziedzinie muzyki poważnej i operowej- Bogusław Kaczyński.

Wszystkiego Najlepszego w Nowym 2013 Roku!

I jeszcze wyjątkowy fragment z dzisiejszego pierwszego czytania

Pan mówił do Mojżesza tymi słowami:
"Powiedz Aaronowi i jego synom: tak o to macie błogosławić synom Izraela. Powiecie im:

Niech cię Pan błogosławi i strzeże.Niech Pan rozpromieni oblicze swe nad tobą, niech cię obdarzy swą łaską.Niech zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy pokojem"

  Tak będą wzywać imienia mojego nad synami Izraela, a Ja im będę błogosławił".
                                                               Księga Liczb(Lb 6,22-27)